Vinisfera

Bimbrowa mapa Polski

„Jeśli nie zmuszają was do tego względy związane z dobrymi manierami, starajcie się pić bimber nie młodszy niż 4-5 miesięcy, a najlepiej roczny. To tak jak z winem – dobrze zrobione nabiera harmonii zamknięte w butelce…”. Autorską, bimbrową mapę Polski szkicuje Zbigniew Kmieć.

Nie jesteśmy już mistrzami gorzelnictwa. Leją nas na głowę Szwedzi, Rosjanie, Białorusini, Ukraińcy, przymusowi abstynenci Norwegowie, a ostatnio nawet Francuzi. Jeśli kogoś nie stać na wyborową Exquisite, albo zwyczajnie nie ma życzenia wydawać dwustu złotych na destylat ze zboża i ziemniaków, zrujnuje sobie organizm bardzo przeciętnymi produktami. Może oczywiście pojechać za granicę i przywieźć Śnieżną Panterę z lubelskiego Polmosu, która nie jest niestety dostępna w Polsce i o każdą jej flaszkę muszę żebrać u dyrektora ds. produkcji. Z różnym rezultatem.
Na szczęście jestem z Biłgoraja i prawie rok mieszkałem w Krzeszowie, gdzie jeśli ktoś kupuje polmosowskie produkty na wesele cała okolica mówi o nim „leniwy”.


Martwa natura z samogonem 😉

Receptura grunwaldzka
Omawianie – oczywiście bardzo pobieżne bimbrowej mapy Polski zacznę od moich stron. W samym Biłgoraju znam ledwie kilku bimbrowników, robią trunki mocne i krzepkie, najczęściej według receptury grunwaldzkiej (10 litrów wody, 4 kg cukru, 10 dkg drożdży – razem 1410) z rzadka używając do tego sfermentowanych kompotów i innych przetworów. Sytuacja zmienia się zupełnie, kiedy wjedziemy do pobliskich Ciosmów, maleńkiej wioski w samym środku lasów. Tutaj destyluje się alkohol  z owoców leśnych, ale co najważniejsze filtruje się go przez drzewny węgiel brzozowy i zostawia na kilka nawet lat, by nabrał szlachetności.
I tutaj rada dla koneserów. Jeśli nie zmuszają was do tego względy związane z dobrymi manierami, starajcie się pić bimber nie młodszy niż 4-5 miesięcy, a najlepiej roczny. To tak jak z winem, dobrze zrobione nabiera harmonii zamknięte w butelce.
Z Ciosmów lasami można przedrzeć się do Krzeszowa. Tutaj zmienia się skład destylatów. Po pierwsze, Krzeszów to owocowe sady. Mamy więc mirabelkówki, wiśniówki, czereśniówki, genialne bimberki porzeczkowe i oczywiście śliwowice. Jedynie calvadosów unikają miejscowi producenci. Podobno śmierdzą. I tutaj sięgamy po wyższy stopień wtajemniczenia jakim jest jakość sprzętu do produkcji. Otóż alembik, czyli kolumna destylacyjna jest sercem każdego „laboratorium”. Znaczenie ma jego wysokość i jakość stopów szlachetnych metali z których jest wykonany. Okolice Krzeszowa zaopatrują się w kolumny produkowane – nie wiem czy w godzinach pracy – przez Hutę Stalowa Wola. Szczytowym osiągnięciem jednego z moich ulubionych producentów z tamtych stron (niestety obecnie na emigracji zarobkowej w USA) był destylat z owoców dzikiej róży.


Nielegalna bimbrownia w lasach wileńskich. Rok 1932 (fot. arch. NAC)

Wracając nieco na wschód napotykamy świetne destylaty, produkowane na bazie szumowiny miodowej. Nie jest łatwo zmusić ją do fermentacji, ale gdy już się udaje, to niedaleko Biszczy kupimy świetny produkt, czasem jeszcze wzbogacony syropem z pędów sosny.
Przesuwając się wzdłuż rzeki Tanew trafimy do gminy Łukowa, a tam, jeden z prawdziwych mistrzów domowego gorzelnictwa prudukuje genialny malinowy destylacik. Około 65 proc., subtelny leśny smak – podstawa to dzikie maliny – wzbudziły zachwyt najlepszych polskich sommelierów. Na ich wniosek od tej pory produkt dziadka N.N (ma zbyt charakterystyczne imię by je tu wymieniać) podawany jest w kieliszkach do szampana, by móc nacieszyć się w pełni jego bukietem.

Buraczany bimber
W poszukiwaniu świetnych bimbrów ruszamy na południe. W okolicach Dynowa jest gmina Harta. Może i jakość produktów z Harty pozostawia nieco do życzenia, lecz powszechność tej produkcji i życzliwość mieszkańców gminy sprawiają, że z każdym kieliszkiem zapomina się o niedoskonałościach tego  płynu. Mijamy Dynów, Sanok i Lesko i wjeżdżamy w Bieszczady.
Tutaj może w jedynym miejscu na ziemi czerwony burak zmienia radykalnie swoje codzienne zastosowanie. Niestety, z czerwonego buraka robi się alkohol wyłącznie w północnej części Bieszczadów. Im bardziej jedziemy na południe tym bardziej przechodzimy w ziemniaki, a potem w grunwald. Buraczany bimber pewnego leśniczego z okolic Sanoka może zachwycić.
Podróżując dalej wędrujemy nierozsądnie polską stroną Beskidu Niskiego. Nierozsądnie dlatego, że Słowacy mogą produkować alkohol legalnie i robią całkiem niezłą slivkówkę, hruszkówkę, czereśnie  itd. A my, jako, że Łemkowie od czasu akcji Wisła, średnio nam ufają, czegoś dobrego możemy napić się dopiero w okolicach Łącka.
Tymczasem my w poszukiwaniu dobrej śliwowicy, nie omijając Zakopanego, a zwłaszcza lipówki na spirytusie, trafiamy na Orawę. Tam się człowiek, jak mawiał Mickiewicz, napije, nadysze Ojczyzny. Orawski trunek – zwłaszcza w gminie Lipnica Wielka, przysiołek Kiczory przywraca wiarę w uczciwość ludzką i w przyszłość polskich mocnych alkoholi.

Łza Korycińska
Czas jechać na północ, wstępując do Lipiec  Reymontowskich i Sochaczewa (mocne grunwaldy, czasem pomysłowo barwione) trafiamy między puszcze augustowską i białowieską i tam w miejscowości Korycin, pod czujnym okiem wójta powstaje „Łza Korycińska” eksportowy napój. Wójt zabiera „Łzę”, na każdą prezentacje gminy czy to w Polsce czy zagranicą, a na pytanie ile tego bierze, odpowiada, jak szefowie Rolls Royce`a  indagowani o moc silnika – „Wystarczająco”. I faktycznie nie byłem jeszcze nigdy w towarzystwie ludzi z Korycina w sytuacji, że zabrakło.
Potem wędrujemy dalej dookoła puszczy i znajdujemy trunki arcyciekawe, których ukoronowaniem jest bimber zaprawiany bukwicą. To tajemnicze ziele można zbierać wyłącznie w czerwcu i to w noc świętojańską (najdłuższa noc w roku w puszczy trwa około trzy tygodnie). I tutaj po prostu trzeba spróbować tego najpoważniejszego być może i najlepszgo polskiego mocnego alkoholu. Tworzony w ostępach leśnych, w ściśle reżimowych recepturach, na starym sprzęcie, który od 150 lat unikał konfiskat carów, wermachtu, komunistów i PiSu jest czystą radością i codziennym składnikiem diety leśnych ludzi.
My jesteśmy jak misie Koala – opowiadał mi jeden z leśniczych – nigdy pijani, wiecznie pod wpływem, a przecież możemy pracować i z żadnych drzew eukaliptusowych nie pospadamy. Dobrze nam tutaj.

Mnie też w „białowieszczańskiej” puszczy jest tak dobrze, że nie ma sensu wędrować po reszcie kraju.


Grand Collection of the Polish Bimber by Zbigniew Kmieć

1. Bukwicówka z okregu leśnego nr 1, w Puszczy Białowieskiej

2. Bimber z owoców leśnych filtrowany węglem brzozowym, Ciosmy

3. Bimber z owoców dzikiej róży – Kamionka k/ Krzeszowa nad Sanem

4. Śliwowica ś.p przewodniczącego Rady Gminy w Lipnicy Wielkiej

5. Szumowina miodowa z pędami sosny – Krzeszów (destylator i pędy)/Biszcza (pasieka)


O Autorze:
Zbigniew Kmieć – były włóczęga kulinarny, promotor lokalnych smaków, restaurator (w Warszawie prowadzi Kafe Zielony Niedźwiedź), wielki miłośnik Węgier.


Tekst pochodzi z bloga Zbigniewa Kmieciahttp://rapataplan.blox.pl

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Vinisfera
Przewiń do góry

Jeżeli chcesz skorzystać z naszej strony musisz mieć powyżej 18 lat.

Czy jesteś osobą pełnoletnią ?

 

ABY WEJŚĆ NA STORNĘ

MUSISZ MIEĆUKOŃCZONE

18 LAT