Vinisfera

Cienie w kieliszkach

„Chcieliśmy jednego kieliszka, świętego Graala, do wszystkiego, do każdego rodzaju wina. To najgłębsze marzenie winomana, mieć absolut i święty spokój zarazem; niczego nie zmieniać, świątek piątek, sauternes czy rioja, lać równo w jedno szkło…” – Marek Bieńczyk w poszukiwaniu kieliszka idealnego.

Pierwszy i ostatni jak dotąd raz pisałem o kieliszkach niemal ćwierć wieku temu w jednej z moich pierwszych winiarskich kronik. Jej tytuł brzmiał „Bezlitośni nadchodzą” i odnosił się do profesjonalnego kieliszka francuskiego przeznaczonego, do technicznych zwłaszcza, degustacji. Bezlitosny czyli Impitoyable pozbawiony był nóżki i miał wklęśnięcie, w które wkładało się od spodu kciuk. W kronice opisywałem z emfazą, jako to miażdżę stopami albo nocą wyrzucam z okna wszystkie inne kieliszki, które miałem dotąd w domu, aby od tamtej chwili degustować wina już tylko w obliczu prawdy, czyli w Bezlitosnym.
Pamiętam, jak kilka dni po ukazaniu się kroniki natknąłem się w kawiarni na Czarka Wodzińskiego, naszego słynnego filozofa, który lubił Heideggera i nie gardził winem. Wyznał mi, że nie wie, co dalej ze swoim życiem robić, skoro poddałem w wątpliwość sens używania innego szkła niż Bezlitosny. Czarek nie do końca mi ufał, bo w stanie wojennym trafił do mnie na partię pokera i wyszedł nad ranem, powiedzmy to filozoficznie, ogołocony. No ale zasiałem w nim ziarno niepewności, które wyraźnie w nim pęczniało.

Któregoś dnia Bezlitosny rozstrzaskał się w drobny mak, gdym mył go w zlewie i w ten sposób zniknął z mojego życia raz na zawsze. I wtedy zaczęło się. Zaczęło się to, co każdy winoman przeżyć musiał. I, co gorsza, przeżywa przez całe swoje życie degustacyjne. A mianowicie nieustanne poszukiwanie kieliszka idealnego. Wszyscy, wszyscy przyjaciele od wina wpadli w tę pułapkę. Czego to nie próbowaliśmy, ileż to kieliszków wydawało nam się przez chwilę idealnych, by następnie ustąpić przed nowymi fantastycznymi odkryciami. I tak bez końca. I tak do dzisiaj. Cała Polska winiarska, co tam Polska, cały świat widział Wojtka Bońkowskiego z swoim One for all, z którym rozstawał się tylko na noc (a i to nie jest pewne) i do którego niczym do boskiej wyroczni przelewał wszystko, co mu przedstawiono w innych kieliszkach. Sam, niesiony jego entuzjazmem, kupiłem cały karton One for all; nigdy go nie otworzyłem; od dwóch dekad dzielnie pokrywa się kurzem.
Chcieliśmy jednego kieliszka, świętego Graala, do wszystkiego, do każdego rodzaju wina. To najgłębsze marzenie winomana, mieć absolut i święty spokój zarazem; niczego nie zmieniać, świątek piątek, sauternes czy rioja, lać równo w jedno szkło. Niedawno Jancis Robinson we współpracy z jakąś firmą wypuściła nowy One for all. Czyli, że marzenie jeszcze nie wygasło.
Później nadszedł czas różnic. Chcieliśmy pójść tak daleko w wychwytywaniu niuansów, że kupowaliśmy do każdego typu wina inny kieliszek. Doświadczeniem milowym w tej kwestii była wizyta u Chapoutiera w Północnym Rodanie. Podano kumplom i mnie tamtejsze hermitage w dwóch kieliszkach Riedla. Specjalnym kieliszku do syrah i w specjalnym kieliszku do samego hermitage, czylo do syrah, ale w tej tylko apelacji. Różnica wydała nam się kolosalna. Zacząło się szaleństwo, Riedle oczywiście, ale coraz bardziej wyspecjalizowane. A później inne firmy i kolejne, i kolejne. Obłęd, który nie miał końca.
Który nie ma końca. Te kieliszki z najcieńszego szkła czy kryształu do burgundów. Tak mi teraz z nich pinoty smakują! To bym chcial teraz mieć, to jest może absolut! I tak dalej.
Z Covidowych nudów sięgnąłem po artykuł o kieliszkach w Revue du Vin de France. Na ogół takie rzeczy pomijam, podobnie jak artykuły o winiarskich szafach chłodniczych. No ale przeczytałem. I znowu zrobiło się głupio; głupio a nawet smutno.
Tym razem było o kieliszkach do szampana. To że pucharki i flety są has been, wiemy od dawna. Lecz co w ich miejsce? Degustowano pięć szampanów. Niebylejakie. Selosse, Extra-brut blanc Grand Cru V.O; Salon 2007; Delamotte, Blanc de blancs 2012; Jepper, Brut Grand Cru, B.Lahaye, Blanc de Noirs. Wszystkie szampany w kilkunastu kieliszkach, w większości przeznaczonych (przepraszam, że nie po polsku; powinienem napisać „dedykowanych”) do szampana.
Selosse: najlepszy Riedel Superleggero, na drugim Spiegelau Highline, na trzecim Lehmann Glass Jamesse Prestige Grand Blanc 75 ml. Na ostatnim Zalto White Wine.
Jeeper: Na pierwszym miejscu Zalto White Wine, na drugim Riedel Performance, na trzecim Riedel Superlegerro.
Salon: Na pierwszym Riedel Superleggero, na szarym końcu Riedel Performance.
Delamotte: Na pierwszym miejscu Riedel Performance, na ostatnim miejscu Spiegelau Highline, który był trzeci w przypadku Salona.
Lahaye: Na pierwszym miejscu Sydonios Esthèthe, na drugim Riedel Superleggero, na trzecim Sydonius Universel; Riedel Performance daleko w tyle.
Statystycznie ujmując, Riedel Superleggero byłby najbezpieczniejszy, lecz wniosek degustatorów, samych tuzów francuskiej krytyki winiarskiej, jest łatwy do przewidzenia: każdy – każdy jeden – szampan wymaga innego kieliszka, aby ujawnić prawdę swojego istnienia. Swój, jakby powiedział Czarek, ontyczny status.

Lecz tu jest pies pogrzebany. Bo jaka jest prawda istnienia? Jaka jest prawda o Salonie, Selossie i Delamotte? Jeśli w przypadku Salona kieliszek Zantho „przydaje nieco słodyczy”, to czy słodycz w ten sposób odkryta należy czy nie należy do prawdziwej natury Salona? Jeżeli Spiegelau Novo „podbija kwasowość”, lecz „zmniejsza nuty słone”, to czy niewielka słoność należy do prawdziwej natury Salona czy nie? Jeśli Sydonios ujawnia w Blanc de Noir od Lahaye`a „równowagę między czystym owocem, kwasowością i harmonijną słonością”, a Zalto owocowi, kwasowości i słoności nadaje „pewną twardość”, to gdzie jest prawda o tym winie? Bo przecież to, że jest „harmonijnie” w jednym kieliszku nie oznacza koniecznie, że harmonia jest prawdą wina, tak jak fakt, że w innym kieliszku jest „twardo” nie oznacza koniecznie, że jest nią twardość. I tak dalej, i tym podobnie.
Doświadczenia z kieliszkami mogą przyprawić o filozoficzne mdłości. Niby dobrze  wiemy, jakim niestałym, nieuchwytnym bytem jest wino, lecz nie jest łatwo się z tym pogodzić. Wino to idea platońska, piękna u swego zarania, a w życiu konkretnym rozmieniona na drobne, niestała, zdradzana, zamaskowana. Idea jest idealna, zanim nie zacznie się życie, to znaczy zanim nie zaczerpniemy wina z beczki czy z innego zbiornika i nie wlejemy jej w szkło. Niekiedy jesteśmy bliżej prawdy, niekiedy dalej, ale i tak pijemy tylko, mówiąc wciąż po platońsku, cienie (choćby i najbardziej fantastyczne) rzucane przez ogień, a nie sam ogień. Czarek powiedziałby to lepiej.

Marek Bieńczyk

Marek Bieńczyk – pisze o winach od 20 lat. Wydał dwa tomy „Kronik wina”; wraz z Wojciechem Bońkowskim stworzył pierwszy polski przewodnik winiarski „Wina Europy”. Prozaik, tłumacz, historyk literatury. W roku 2012 otrzymał Nagrodę Literacką Nike.




Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Vinisfera
Przewiń do góry

Jeżeli chcesz skorzystać z naszej strony musisz mieć powyżej 18 lat.

Czy jesteś osobą pełnoletnią ?

 

ABY WEJŚĆ NA STORNĘ

MUSISZ MIEĆUKOŃCZONE

18 LAT