„Wstałem dziś całkiem rano, spojrzałem w lustro, niepotrzebnie, duży błąd, i przypomniała mi się pewna młodziutka para z miasteczka w Wielkopolsce, którą poznałem niedawno na niezbyt dużym, ale bardzo przyjemnym targu winiarskim w Hiszpanii. Dowiedzieli się o nim z prasy, wcześniej jeździli odwiedzać producentów i wydawali się bardzo podekscytowani…” – kolejny felieton Marka Bieńczyka.
Wstałem dziś całkiem rano, spojrzałem w lustro, niepotrzebnie, duży błąd, i przypomniała mi się pewna młodziutka para z miasteczka w Wielkopolsce, którą poznałem niedawno na niezbyt dużym, ale bardzo przyjemnym targu winiarskim w Hiszpanii. Dowiedzieli się o nim z prasy, wcześniej jeździli odwiedzać producentów i wydawali się bardzo podekscytowani. Podchodzili metodycznie do każdego stoiska i długo omawiali degustowane wina. Byli ładni, wysocy, bakcyla winiarskiego musieli połknąć całkiem niedawno i na entuzjazm z przeżywanej chwili nakładała się radość z życia – że może być takie fajne i że tyle go jeszcze zostało.
Więc dogadywali się przy kolejnych kieliszkach: o, tutaj jakby morela, o, a tutaj, w tym czerwonym chyba wędzonka albo bekon. Tak, wędzonka, potwierdzał chłopak, tak, morela, potwierdzała dziewczyna, i lecieli do kolejnego winiarza. I jutro też; jutro też mieli powrócić i od nowa wszystkiego się napić. O, chyba brzoskwinia, o chyba jakiś tłuszczyk.
Przedegustowałem swoje, poszedłem na kolację, ale widok miłych rodaków nie mógł mi wylecieć z głowy. Przecież nie tak dawno temu, ćwierć wieku z okładem, z podobnym entuzjazmem młodego neofity ganiałem od stoiska do stoiska, niewiele o winie jeszcze wiedząc, ale już mając przetrawionych parę lektur i przewodników. Popisywałem się przed winiarzami, mówiłem nazwę jakiegoś wina z sancerre, którego winiarz Guitton nie przyniósł na degustację, a on dziwił się, że nie dość, że Polak, to jeszcze wie o tej butelce. Kto to jest Guitton, nie znajdziecie dziś w przewodnikach, ale ja myślałem, że jest królem Loary. Nie znałem jeszcze zbyt dobrze skali wartości, wiedziałem, że dzwoni, nie będąc pewnym w którym kościele.
Pamiętam aż za dobrze jak z moim kumplem Wiktorem dotarliśmy na nasze pierwsze Vinexpo, jeszcze w ubiegłym stuleciu. Co to była za wyprawa, hotel rezerwowany pół roku wcześniej (tegoroczne Vinexpo to już pustynia, impreza podumiera), samolot obstalowany zawczasu, długa jazda zatłoczonym miastem, korki przed halą targową, ach, żeby już. Weszliśmy, dostrzegłem pewnego winairza z Côtes de Bourg. Czy świta wam w głowie, co to jest, Côtes de Bourg? Nielicząca się apelacja w Bordeaux, gdzieś daleko na Prawym Brzegu, w stronę oceanu. No ale nazwisko utkwiło mi w głowie po lekturze ważnego przewodnika. Idziemy, mówię do Wiktora, od razu do niego. Winiarz się cokolwiek zdziwił, pierwsi goście dwie godziny po otwarciu, może zresztą jedyni tego dnia, pogadaliśmy, doceniliśmy.
Winiarski krajobraz Côtes de Bourg
Tak było, hotel zarezerwowany osiem miesięcy wcześniej, przygotowania niesłychane, a tu na pierwszy ogień Côtes de Bourg. Dziś nawet nie pamiętam, jak się gość nazywał. Za to wieczorem, kiedy wszyscy dziennikarze rozjeżdżają się po medokańskich châteaux na proszone kolacje, ja myślę sobie, a może tak do Côtes de Bourg? Wypożyczyliśmy samochód, zajechaliśmy z fasonem, jakaś pusta knajpa na placyku, wino podają w kieliszkach starej Francji, to znaczy w tych liliputach z imienin u cioci, co by tak zamówić, może Côtes de Bourg?
Kpię z siebie, ale zazdroszczę, jasne, młodej parze, która jeszcze po omacku wkracza w winny świat i którą każdy zapach przeciętnego wina unosi, wbija w lewitację. To ich „po omacku” będzie zresztą trwało krócej; gdy startowałem z Wiktorem do wina, internet winiarski praktycznie jeszcze nie istniał, książek po polsku nie było, nie było magazynów winiarskich, trzeba było przedzierać się przez chaszcze Nieznanego. Dziś pewne etapy można przeskoczyć szybciej, aczkolwiek zachwyt początków jest ten sam.
Utrzymać zachwyt początków, to wielkie zadanie dla nas wszystkich winomanów. Nie jestem mistrzem w tej dziedzinie, ze zbyt wielu beczek już wino piłem, but I try hard. Wczoraj to alvarinho od Mendesa, morela z pewnością.
Marek Bieńczyk
Marek Bieńczyk – pisze o winach od 20 lat. Wydał dwa tomy „Kronik wina”; wraz z Wojciechem Bońkowskim stworzył pierwszy polski przewodnik winiarski „Wina Europy”. Prozaik, tłumacz, historyk literatury. W roku 2012 otrzymał Nagrodę Literacką Nike.