Vinisfera

Książki zbójeckie

Nie wiem, czy ktoś jeszcze pamięta, jakie książki zostały nazwane zbójeckimi. Przez Mickiewicza. Przez jego Gustawa, który, nieszczęśliwie zakochany, skarżył się, że winę ponosi Goethe, autor „Cierpień młodego Wertera”. Gdyby książki tej nie przeczytał, to by się tak beznadziejnie nie zakochał i nie wpadł w takie bezdenne otchłanie. Tutaj nie wystarczyłaby odpowiedź Humphreya Bogarta z „Casablanki”, który na pytanie Woody Allena, w jaki sposób tak szybko poradził sobie z pustką wewnętrzną, rozstając się w „Casablance” z piękną Ingrid Bergmann, rzekł : ”Wypiłem scotcha i ból minął”. „Wypiłem węgrzyna i ból minął”? Nic z tych rzeczy, ani węgrzyn, ani nawet okowita nie pomogłyby Gustawowi w jego zmaganiach z fatalnym losem.
Cały ten wstęp piszę po to, by oświadczyć, że i w świecie wina zdarzają się książki zbójeckie. Najlepszym przykładem jest mój rumuński znajomy, który po transformacji ustrojowej zarobił na nośnikach reklam i urządzaniu hal targowych sporą forsę. I który, ku swojemu i żony nieszczęściu, przeczytał pewnego pięknego dnia książki Petera Mayle’a. I potem jeszcze trzy razy. A także obejrzał – cztery razy – film Ridleya Scotta „Dobry rok”, oparty na jednej z winiarskich opowieści Mayle’a o Prowansji. Większość wielbicieli Mayle’a zadowoliła się pielgrzymkami w strony, które ten opisał, lecz Silviu na tym nie poprzestał. Zamarzył mu się urok francuskiego miasteczka, pastisu czy kawy na tarasie i widok kiści zwisających na krzewach, jak żyrandole w pałacu papieskim. Jego kiści na jego krzewach. Wyruszył na poszukiwanie winnic we Francji, lecz nie zatrzymał się w Prowansji, lepszą okazję znalazł w okolicach Bordeaux, a dokładnie w Entre Deux Mers, już blisko jego wschodnich granic. Okazja była fajna i kiepska. Posiadłość w ruinie, la cave, czyli miejsce do robienia wina w ruinie, krzewy – od trzech lat nieobrabiane – w ruinie; za to pustka wokół i widok, że hej, a na kawę do miasteczka nie tak daleko.

Już miałem napisać: wziął i kupił, lecz byłoby to zdanie ubliżające francuskiej biurokracji. Kontrakt sprzedaży miał opiewać na 180 stron, jego opracowanie mogło trwać 9 miesięcy, żaden notariusz w okolicach na to się nie pisał. Znalazł się w końcu jeden, sześćset kilometrów dalej. Silviu pięknie odbudował dom, osiem hektarów winnic zostało ponownie nasadzonych, po paru latach ciężkiej roboty pierwsze cabernety i merloty gotowe były do produkcji. W pobliskiej spółdzielni, która ponadto obiecywała, że – za 2,5 euro – może wytworzyć wino z imieniem Silviu, jego etykietką, butelką i korkiem. Póki co, rok w rok Silviu sumiennie zwoził grona do spółdzielni. W tej chwili miła kooperatywa wisi mu 60 tysięcy euro i Silviu ma dość. Po długich poszukiwaniach znalazł winiarza chętnego kupić jego winnice, już miało dojść do podpisu, lecz bank odmówił pożyczki, bo winiarz miał w tymże banku kredyt i bank, znający się na przyszłości, doszedł do wniosku, że z winnic się teraz w Bordeaux nie wyżyje. W Bordeaux zwykłym, tam, gdzie się wytwarza tanie wina, a nie wina klasyfikowane czy cru bourgeois; zwiedzałem kooperatywę, którą zaopatruje Silviu, ich najdroższe, wystrzałowe (przebeczkowane oczywiście) wino kosztowało całych 9 euro, pozostałe ugrzęzły w okolicach 3-6 euro.

Banki znają się na przyszłości, przynajmniej w regionie Bordeaux; to prawda. Wytwarzanie wina w podstawowych apelacjach stało się tam fatalnym interesem; mało kto nie narzeka. Raczej trumna: co chwila dochodzą wieści o wyrywaniu krzewów, nadprodukcja ma wymiar oceanu, a różne akcje promocyjne w odmłodzonej estetyce, przez social media, fotki młodych winiarzy, niekiedy skąpo ubranych, akcje instagramowe itp., nie dają rezultatów.

Nie ma co ukrywać, spożycie, jak to się pięknie mówi, czyli światowe wypicie leci w dół. Polscy importerzy skarżą się, że młodzi nie chcą pić wina; co bardziej przytomni importerzy otworzyli dział no-lo; sprzedaż rośnie z dnia na dzień. Cóż, skoro bunt nie może się zrealizować na ulicach i na barykadach, trzeba przenieść go gdzie indziej; młody wiek musi się buntować. Moje pokolenie miało niejako szczęście: przez lata ganiało się po ulicach z ZOMO, a później ładowało w czajnik.

Sylviu nie ukrywa, że jest w rozpaczy. Cierpienia starego Silviu…Ma już swoje lata i choć postawny chłop, nie da rady wykrzesać z siebie dość sił, by obrabiać winnice. Miły gość: gdy w czerwcu zeszłego roku jechałem do niego w odwiedziny, kupił specjalnie dla mnie stół ping-pongowy. Graliśmy w miejscu po dawnej piwnicy, wydawało mi się, że czuję zapach wina, z minuty na minutę coraz bardziej octowy i backhandy słabo mi wychodziły. W domu Silviu książki Petera Mayle’a stoją w widocznym miejscu, równo ustawione, jak więzienni strażnicy wyobrażeń i fantazji. Piliśmy najdroższe, nadal dziewięcioeurowe wino z kooperatywy i Silviu chichotał, wskazując na nie szerokim, autoironicznym gestem. Po czym zaproponował mi spółdzielczy sztos: własne wino z własną etykietką etc. Pod wpływem współczucia byłem nawet gotów zamówić z pięćset butelek, by rozdać je na warszawskiej ulicy. Tylko co miałaby przedstawiać etykietka? Ani chybi, portret Gustawa, który trzyma w dłoni książkę Goethe’go.

Marek Bieńczyk

Marek Bieńczyk

- pisze o winach od 20 lat. Wydał dwa tomy "Kronik wina"; wraz z Wojciechem Bońkowskim stworzył pierwszy polski przewodnik winiarski "Wina Europy". Prozaik, tłumacz, historyk literatury. W roku 2012 otrzymał Nagrodę Literacką Nike.

Vinisfera
Przewiń do góry

Jeżeli chcesz skorzystać z naszej strony musisz mieć powyżej 18 lat.

Czy jesteś osobą pełnoletnią ?

 

ABY WEJŚĆ NA STORNĘ

MUSISZ MIEĆUKOŃCZONE

18 LAT