Na mapie odradzającej się polskiej kultury winiarskiej zaznaczają się okolice Zielonej Góry i region Podkarpacia. W niedużej wsi pod Jasłem – Jareniówce mieszka Wiktor Szpak z rodziną.
Rozmawiałem z nim o blaskach i cieniach polskiego winiarstwa.
Choć ciągle dla wielu jest to zaskoczeniem, polskie winiarstwo, po latach zupełnej zapaści odżywa a moda na przydomowe winnice i własne wino, przeżywa prawdziwy renesans.
Szczególnie wyraźnie na mapie odradzającej się kultury winiarskiej zaznaczają się okolice Zielonej Góry i region Podkarpacia. W niedużej wsi pod Jasłem – Jareniówce mieszka Wiktor Szpak z rodziną. Pan Wiktor uczy w liceum biologii, poza tym projektuje ogrody i prowadzi własną winnicę. To ostatnie hobby pomału zamienia się w pełni profesjonalne zajęcie.
Zebrał Pan pierwsze poważne doświadczenia. Proszę powiedzieć coś o stosowanych odmianach, pierwszych eksperymentach winiarskich, itd. Jak Pan ocenia szanse polskiego rynku wina?
Zaczęło się od wspomnianej przydomowej winniczki, którą organizowałem około 2 lat, zanim przyniosła efekty. No i zaczęło się. Już w drugim roku krzewy zaczęły rosnąć silnie i zdrowo, dały obfity plon. Rozpocząłem więc robienie wina, to natychmiast pociągnęło za sobą potrzebę piwnicy. Wykopałem ją więc przy domu. Obecnie powierzchnia zajmowana przez winorośl wynosi 30 arów i zanosi się na to, że będą następne… Po 5 latach działania jestem na tyle przygotowany pod względem gromadzonej wiedzy i praktyki, że te 30 arów mogę traktować jako winnicę przydomową. Jestem już gotów podejmować większe wyzwania – w najbliższych latach chcę zagospodarować powierzchnię 1,5-hektarową. Jest ona bardziej profesjonalna pod względem stanowiska. Dla kogoś, kto gospodarzy na większych powierzchniach mogą się wydać to wartości śmieszne. Jednak w przypadku wina to się inaczej przekłada, a poza tym na Podkarpaciu rozproszenie i mnogość małych działek czasami uniemożliwiają stworzenie jednolitej, winiarskiej uprawy. Jeśli chodzi o odmiany, to myślę, że jest ich około dziesięciu, które z powodzeniem się sprawdzą. U mnie wypadły świetnie pod względem plonów i jakości. Z odmian czerwonych będą to na pewno Rondo i Regent, a z białych: Sibera, Jutrzenka, Hibernal, Muscat Odesskij. Gama jest jednak szersza i jest naprawdę w czym wybierać.
Czy Pana zdaniem pomysł na winnicę i produkcję wina jest tylko dla ludzi, którzy szukają nowego hobby, ciekawego dodatkowego zajęcia. Czy może to być także sensowna propozycja dla rolników?
Tak. I w tym kontekście zupełnie dla mnie niezrozumiałe jest, że w tych trudnych czasach, w takim miejscu jak Podkarpacie, część społeczeństwa siedzi bezczynnie i nie próbuje w żaden sposób skorzystać z nowych perspektyw i możliwości. Powinni wiedzieć, że szansa tu istnieje, że można choć w małym stopniu spróbować takiej działalności lub choćby na początek popracować u kogoś, kto ma ją lepiej rozwiniętą. Coś tu powinno się zmienić i wierzę w to, że to nastąpi.
Mówił Pan o plusach przedsięwzięcia winiarskiego, muszą istnieć natomiast również ciemniejsze strony tej działalności. Jakie Pana zdaniem są podstawowe bolączki początkujących winiarzy w Polsce?
Myślę, że najpoważniejszą kwestią – podkreślał to niejednokrotnie Roman Myśliwiec – jest problem leżący w mentalności ludzkiej. Myślę, że uda się tym, którzy chcą po pierwsze – trochę zaryzykować, po drugie – oddać się sprawie. Kiedy analizuję swoje początki widzę też, że pewną przeszkodą były kwestie finansowe, tego nie należy ukrywać. Istnieją jednak różnorakie możliwości uzyskania dotacji, kredytów, itp. Ludzie powinni wiedzieć, że problemy, jakie napotkają przy tego typu projektach nie odbiegają szczególnie od podobnych przedsięwzięć rolniczych, takich jak, np. sadownictwo.
Specyfika działań związanych z uprawą winorośli i produkcji wina jest jednak nieco odmienna od klasycznie rozumianych rolniczych zabiegów?
W pewnym sensie tak. Kiedy ktoś uprawia powiedzmy wiśnie, to można powiedzieć, że jego rola kończy się kiedy zbierze owoce i z większym lub mniejszym powodzeniem udaje mu się to sprzedać. W przypadku winorośli plantator może nie tylko próbować sprzedawać owoce, ale może przerabiać je także na wino i z czasem – jeśli wykona oczywiście solidną robotę – może tylko zyskać na sprzedaży. Obserwacja rynku wskazuje, że popyt jest spory. Tak więc naszą działalność rzeczywiście da się podzielić na dwa podstawowe etapy: pierwszy – uprawa winorośli i drugi – wymagający więcej wiedzy i doświadczenia – produkcja wina. Brak doświadczenia, brak informacji, dobrego rozeznania powoduje, że winogrodnicy zachowują się zachowawczo w podejściu do wina. Powtarzam – ci którzy podejmują ryzyko wytwórczości, mogą tylko zyskać, moje dotychczasowe doświadczenia na to wskazują.
Jak Pan ocenia na tym tle polskie prawo winiarskie? Wydaje się, że mimo korekt i pewnych zmian ciągle nie idzie ono na rękę polskim producentom wina…
Niestety to prawda. Myślę, że to problem ukazujący słabostki polskiego prawa. Dlaczego nakłada się na nas tak wiele nieuzasadnionych ograniczeń i blokujących przepisów? Jadąc na Słowację czy Węgry, mogę wszędzie – w każdej dziurze, gdzie produkują wino – przystanąć i je nabyć bez problemu. Pytam, dlaczego w naszym kraju nie może być podobnie? Przecież ci, co mieszkają w Jaśle, w Krakowie, Warszawie mogliby jechać do miejscowych winiarzy i kupować wino.
Jeżeli się tu nic nie zmieni – to będzie istniało coś, co na dobrą sprawę nazwać można szarą strefą rynku winiarskiego. Winiarze po prostu będą się starali jakoś sobie radzić. Nikt nie powinien takich paradoksalnych zakazów wydawać. Nie rozumiem z jakiego powodu wszystkie sprawy polskiego winiarstwa toczą się mrocznym korytarzem. Nie robimy nic, co nie służyłoby zdrowiu, zabijało wartości – jest wręcz odwrotnie. Istnieje silna potrzeba rozmów z władzami, ustalenia sensownych zasad naszej działalności.
Oprócz ograniczeń prawnych pojawiły się jednak inicjatywy, które wspomagają winiarzy – zawiązują się różne winiarskie stowarzyszenia i organizacje.
Myślę, że ci którzy na poważnie zajęli się tematyką winiarską wiedzą doskonale, że nadszedł dobry czas dla wina. W ostatnich latach udało się wytworzyć wyjątkowo korzystny dla niego klimat. W naszym podkarpackim regionie Związek Dorzecza Gmin Wisłoki podjął działania, uruchomiono autorski program Romana Myśliwca – „Podkarpackie winnice”. Niewątpliwie przyczynił się on znacznie do rozwoju winiarstwa nie tylko na Podkarpaciu, bo okazuje się, że zarażamy pasją wina ludzi z Małopolski, Dolnego Śląska, Lubelszczyzny czy okolic Sandomierza. Ta działalność promieniuje na wszystkie rejony, które mogą parać się uprawą winorośli. Poza tym, mamy wsparcie ze strony organizacji, które nam sprzymierzają, jak choćby Polski Instytut Winorośli i Wina. Naszym wielkim sprzymierzeńcem jest też fachowa prasa, jak np. dwumiesięcznik „Magazyn Wino”, który oprócz zajmowania się najważniejszymi tematami europejskiego winiarstwa, coraz baczniej spogląda w stronę polskich winiarzy. Dziennikarze trafiają do naszych producentów – powstające artykuły popularyzują wino, wskazują, że może być ono nie tylko szansą na pracę, ale i fenomenalną przygodą. Liczę na to, że już niedługo ci, którzy jeżdżą na Słowację, Morawy, Węgry by zaznać winiarskich przyjemności będą mogli ich zażywać i u nas.
Powstało niedawno Stowarzyszenie Winiarzy Podkarpacia – czy mógłby Pan przybliżyć idee tego związku?
To dobry znak dla wszystkich, którzy profesjonalnie zajęli się winem. Kiedy byliśmy na szkoleniowym wyjeździe w szkole winiarskiej w Silberberguw Austrii, narodził się pomysł zawiązania organizacji, która zjednoczy siły rodzimych wytwórców wina. Powstało więc zawodowe stowarzyszenie,którego zadaniem jest poszerzanie możliwości technicznych, zaopatrzeniowych oraz prawnych. Warto podkreślić, że Stowarzyszenie Winiarzy Podkarpacia jest związkiem, który nie narodził się z nakazu czy jakiegoś formalnego wymogu – powstał z praktycznej potrzeby i to mnie najbardziej cieszy. Problemy możemy teraz rozważać na większym forum, łatwiej jest nam wymieniać się doświadczeniem i przyczyniać się do rozwoju sprawy. Miejmy nadzieję, że w ten sposób z małych elementów budujemy coś trwałego, co pomoże wchodzącym w świat wina po nas.
Jak Pan ocenia obecne środowisko winiarzy w Polsce, nie tylko z Podkarpacia –czy zawiązuje się coś na kształt branży polskiego winiarstwa?
Są symptomy. Ale uważam, że ta dziedzina będzie pobudzona do jeszcze aktywniejszego życia. Nasz wspólny „problem winiarski” ma spowodować, że zaczniemy bytować ze sobą w dobrych relacjach, że nie pojawi się rys konkurencji, wzajemnego niszczenia. Chcemy budować na zaufaniu i wsparciu. Takie jest przesłanie naszego zrzeszenia. Miejmy nadzieję, że nie jest to tylko mrzonka. Trzeba konkretnie działać, nie ograniczać się do szkoleń i wyjazdów dwa razy w roku – muszą być spotkania wynikające z potrzeby chwili.
Czy polskie wino ma szansę w konkurencji z bogatą ofertą win z całego niemal świata?
To wino, które już fizycznie istnieje – mam na myśli wina z Podkarpacia czy Dolnego Śląska – jest na tyle interesujące, że znajdzie nabywców. Kupujący będą je pić nie tylko z pobudek „patriotycznych”. Myślę, że przede wszystkim konsumenci zauważą, że jest ono po prostu ciekawe, że ma swój charakter i swoją niepowtarzalność. W styczniu odbyła się w jednej z jasielskich restauracji pierwsza oficjalna degustacja win podkarpackich. Wyraźnie dowiodła ona, że wina nasze nie są przypadkowe, że są warte uwagi. Możemy śmiało stawać do degustacji z innymi wytwórcami, ponieważ wina te są na tyle interesujące w swojej konstrukcji, że można je śmiało poddawać degustatorskim ocenom.
Początkowo ta cena może być podniesiona z racji ograniczonego – póki co – asortymentu i z racji pewnego novum na rynku. Potem z pewnością spadnie ona do właściwego poziomu i ulokuje się we właściwych rejestrach winiarskiego rynku. Cenę z pewnością ustali rynek i jakość tego wina.
Nalegam, by dokonał Pan jednak chociaż przybliżonego szacunku ceny…
Zdarzali się ludzie, którzy byli skłonni zapłacić nawet 40 złotych za butelkę czerwonego wina i chętni kupić tych butelek 100. To jest dla mnie krzepiące… Myślę, że cena poprawnego wina – bo za ceną musi stać jakość – powinna oscylować między 20 a 25 złotych. Konsument wydając tę kwotę na pewno nie poczuje, że wydał więcej niż powinien. Cena spotyka się tu bowiem z jakością. A przy tym jest to wino w rodzimym stylu i charakterze, czego nie można porównać do żadnego innego wina na sklepowych półkach.
Wiele osób w Polsce zaczyna mniej lub bardziej poważną przygodę z winem. Pan prowadzi szkółkę winorośli – z jakimi kosztami powinni się liczyć początkujący winiarze?
Koszt jednej sadzonki to około 7 zł za sztukę w „wyborze pierwszym” – jakościowo najlepszym. W przypadku takich odmian jak Rondo, Seyval, Bianka czy Sibera – gwarantowany jest zbiór już w drugim roku. Doświadczenia pokazały, że np. w przypadku Ronda może to być plon 2-3 kg bardzo dobrej jakości owoców, co stanowi około 60% możliwości krzewu. To w tym wypadku gwarantuje to ok. 2-3 butelek wina z jednego krzewu. Jako wykształcony biolog nie znam póki co rośliny, która w drugim roku zapewnia tak duży plon a w trzecim – maksymalny. Gdybyśmy zasadzili maliny, porzeczki czy agrest – to musimy czekać 5 lat na taki efekt. Tutaj – przy dobrej jakości sadzonki i właściwym jej prowadzeniu, 2-3 rok przynosi efekty.
Tak więc na początku są same koszty – wydajemy pieniądze na sadzonki, za chwilę na rusztowania, dla kogoś ważna będzie piwnica, zakup naczyń, sprzętu – prasy, młynka itd. Zwrot kosztów jednak powinien być równie szybki.
Małe przydomowe winniczki również mają wielkie znaczenie – spotykając się z ludźmi proponuję, by wsadzili po 10-15 sztuk sadzonek. Oczywiście w takim wypadku nie ma mowy o robieniu wina nawet na własne potrzeby, ale wzrasta poziom wiedzy, umiejętności, a także pasji, która może zaowocować poważniejszym przedsięwzięciem. Wzrasta więc wiedza i kultura, która zwłaszcza jeśli chodzi o kulturę picia, ciągle pozostawia wiele do życzenia. Wino nie tylko rozwesela. Od momentu, kiedy człowiek widzi w nim część swojej pracy, nie postrzega go już tylko przez pryzmat zwyczajnego alkoholu, ale czegoś co się podziwia i degustuje – ogląda, wącha, smakuje i czerpie z tego przyjemność. Bo winne grono to najpiękniejszy owoc świata, coś co naprawdę zmienić może całego człowieka.