Vinisfera

O jeden mniej

Francuski filozof i prześmiewca, Emile Cioran, wysyłał znajomym taką oto kartkę na ich urodziny: „Gratulacje! O jeden rok mniej!”. To jasne, że upływem czasu i kolejnymi rocznicami nie ma się co cieszyć, sylwester i urodziny to raczej dni żałoby, które zagadujemy, zapraszając gości i zalewając wieczór co lepszym winem. Nie wiem, czy warto otwierać wielkie wino na takie smutne okazje, ale z drugiej strony – co lepiej niż dobre wino zamieni smutek w wesołość.
Więc oczywiście nadejście Nowego Roku szczególnie mnie nie cieszy, tym bardziej, że zapowiada się z ogólnego punktu widzenia nie za dobrze. Wszelkie roczne podsumowania zwłaszcza dzisiaj – gdy tyle złego dzieje się wokół – są irytujące; rok to jednostka podejrzana, no ale innej dla uporządkowania chaosu życia nie mamy.
Piszę to wszystko, aby usprawiedliwić ciąg dalszy, czyli podsumować winiarsko rok, czego prawie nigdy nie robię, i pokazać przy tym, jaki jestem smart i nie w ciemię bity. No to lu, raz kronikarzowi śmierć.

Pożegnania: Nic na to nie poradzę, nie chce mi się już pić bordeaux, zwłaszcza tych wielkich. Owszem sporo się w regionie nowego dzieje i może zadzieją wkrótce rzeczy, które mnie tu z powrotem przygonią, ale prawdy nie zdołam ukryć. Doszło do tego, że gdy idę w gości – a wiadomo że w gości nie bierze się wielkich butelek, bo i tak nie docenią – wolę zabrać stare klasyfikowane bordeaux, żeby już mieć je z głowy (trochę mi się tego zebrało z dawnych zakupów), niż młode, fajne wino za nie tak wielkie pieniądze, bo tego ostatniego zwyczajnie mi szkoda. Jak bonie dydy! Co za upadek, profesorze Kapczyński, czy jest na to lekarstwo? Piłem w odchodzącym roku niemało bardzo dobrych i głośnych medoków, nie miałem zastrzeżeń, ale żaden mnie nie poruszył. Świetne i co z tego? Na mniejszą skalę – bo tych piję o wiele mniej – żegnam się z brunello di montalcino, które czas na ogół wysusza, a ze supertoskanami pożegnałem się już dawno temu. Albo one ze mną.

Powitania: Jako pieprzony frankofil bywam nieobiektywny, ale nawet pieprzonego frankofila stać na wyznanie. Przez cały ten rok witam się na nowo z Hiszpanią. No, jeszcze nie z Ribera del Duero (choć ku mojemu zdziwieniu, jedną butelkę kupiłem, po raz pierwszy od piętnastu lat), ale z innymi regionami tak. Sherry lubię i piję od dawna, natomiast jeszcze dwa lata temu nie spodziewałem się, że pochłoną mnie, a ja je, wina z Wysp Kanaryjskich (Envinate, Suerte de Marquès, Rufe; szukam beznadziejnie win od Victorii Torres) i z Balearów (4 Kilos, ale też inni producenci)? Co więcej, widzę, że to białe wina hiszpańskie (jak te od Veroniki Ortegi z Bierzo, jak wina wytrawne trzymane krótko pod kożuchem flor w Andaluzji, jak naturalne xarell-lo od Pepe Raventosa, i verdejo z prefiloskerycznych krzewów od Ismaela Gonzalo) smakują mi szczególnie. Z czerwieni – wyspy wyżej wymienione, ale również wina z zachodniej Hiszpanii, Ribeiry choćby, powstające z lokalnych odmian.

(fot. Pexels)

Nowy Dom: Bardzo mało w tym roku jeździłem po Polsce, więc podsumowanie ograniczam do Warszawy (to takie miasto w mazowieckiem). Ogromnie lubię bywać – i czuję się tam jak w domu – do Lalou Wine Concept, sklepu ( i coś więcej) Magdaleny i Norberta Dudzińskich. Norberta przedstawiać nie muszę, był sommelierem w sławnych knajpach w Danii, później w naszych „Dyletantach”, gdzie współtworzył najlepszą listę win nie tylko w Polsce, ale, podejrzewam, jedną z najlepszych w Europie. Wreszcie otworzył sklep, w którym sprzedaje wina, które lubi, wypatrzone u różnych importerów. Od tej jesieni sprowadza też wina jako importer, a że jego nazwisko i urok otwierają mu drzwi do posiadłości mało dostępnych, sklep stał się mekką dla fucking frankofilów, gdyż to głównie wina francuskie Norbert sprowadza, ratując je od tłustych łap Chińczyków, Jankesów i Szwajcarów i składając je w nasze chudsze dłonie. Mamy tu ciekawe szampany, nie za cieliste, nie za chude od niedocenionego Erica Tailleta (na Nowy Rok, jakikolwiek, polecam zwłaszcza Renaissance), będą kolejne, bardziej okrzyczane. Mamy, oczywiście burgundy, w tym kupowane na sztuki białe wina od Arnaud Ente (jak to Norbert zdobył, nie wiem), którego podstawowe (w sensie apelacyjnym) bourgogne bije na głowę większość stojących wysoko w hierarchii burgundów. Są też różne burgundy wyniuchane własnym swędem, wina dość pełne, tak, że nie pogonią debiutantów nadmierną kwasowością, ale bardzo harmonijne. Jest biała Loara, w tym wina od wspaniałego Chidaine’a, magika czegokolwiek się dotknie, z Le Bournais na czele, jego flagowym winem wytrawnym (czekamy też na superrzadkie Le Bournais pied de franc). Ze wschodniej Doliny Loary mamy kolegę Pabiot; jego najwyższe Pouilly-Fuissé Utopia, to sauvignon blanc przerobiony na cacko; ci, co nie lubią cech odmianowych sauvignon, nie znajdą tu, czego nie lubią. Nie mogę nie wspomnieć o ukochanej Jurze, prezentowanej przez cenioną bardzo Domaine de Montbourgeau. Wreszcie Rodan: świetne chateaneuf-du-pape od wielkiej gwiazdy Isabelle Ferrando; już dawno wino z tej apelacji mi tak nie smakowało. A z północnego Rodanu Jean-Luc Jamet, brat tego Jameta, wybtiności nad wybitnościami; bracia podzielili winnice i teraz Jean-Luc robi własne (zdecydowanie tańsze) wina, w tym świetne, długo dojrzewające Syrah Valine VPAV 2017. Brakowało w Polsce francuskich win od bardzo ciekawych osobowości winiarskiej Francji; sytuacja się poprawiła w ostatnich latach, a dzięki Norbertowi poprawa przyśpieszyła krokiem Ursaina Bolta. A to jeszcze nie koniec. No i kiedy w Lalou Wine Concept chcecie pogadać nie tylko o winie, możecie śmiało otwierać usta, jesteśmy w domu, jak to mówiła moja mama, bardzo kulturalnym.

Gest: W „El Catador” na Koszykowej pracują Ania i Kasia. To wielka przyjemność tam wpaść, wielka przykrość stamtąd wychodzić. Fajnie jest. W dodatku Ania wykonuje winiarski gest roku: wzdycha tak pięknie i porusza głową, gdy pytam, czy takie albo inne wino jest dobre, że nie sposób go nie kupić. Nikt tak wspaniale nie wyraża zachwytu. Nawet butelkę octu spirytusowego bym od niej kupił od razu, skoro jest tak wspaniały.

Burgundy: Wstyd powiedzieć, ale to był dla Waszego kronikarza, dla skromnego przedstawiciela Waszych ust, rok wybitny. Dzięki przyjaciołom – I love you, Maciek, I love you, Piotr – mogłem napić się rzeczy nie z tych ziemi. Win z lat 80., w tym Montracheta, win z pierwszej dekady tego wieku, w tym La Tâche. Nigdy tak dobrze w Polsce nie piłem. Nigdy tak dobrze nie piłem za granicą. Nawet nie potrafię wymienić jednego „wina roku”. Mógłbym co najwyżej ułożyć jedenastkę i wysłać ją na mistrzostwa świata w winnej rozkoszy. A doprawdy nie jest łatwo się tam zakwalifikować. Wstajemy z kolan! Szkoda tylko, że nie sponsoruje nas Orlen.

Pociąg: Ten rok był też rokiem zdecydowanej ciągoty. Pociągu do win o niskim alkoholu. Czerwone z Jury 11-12 %. Motor Callet z Balearów: 10,5% Muscadety: 12%. Wina z Kanarów: 12%. Idzie zroumieć, dlaczego w dawnych czasach konsumpcja win była wyższa. I dlaczego po prostu popijało się nimi strawę, co dzisiaj, przy winach 15% (to już normalka) staje się niemożliwe.
Sprzeczność: Osobista sprzeczność roku polega na powrocie do grenache, którego ze względów przytoczonych przed chwilą, raczej unikałem. Tymczasem całkiem wstępne wino Commando G (bo tych koszmarnie drogich z wyższej półki nie znam), z okolic Madrytu, które wyrosły ni z gruchy ni z pietruchy na winiarskiego kolosa, mimo swoich 14,5%, miało tyle powabności i lekkości, że pozwoliło zapomnieć o cyfrach i skierowało moje polowanie na butelki na nowe tropy.

Dowcip: Dowcipem roku jest nowa klasyfikacja win w Saint-Emilion, z której wycofały się najważniejsze posiadłości: Cheval Blanc i Ausone; a także parę innych całkiem istotnych. Cyrk trwa od lat. A przecież babcia mówiła: pieniądze w życiu to nie wszystko. Może holdingi i arystokracja nie mają babć?
Głupia sprawa: Krzysztof, kumpel od degustacji, otworzył przed świętami pewne Vosne-Romanée premier cru z roku 2006; zapłacił za nie w roku 2009 60 euro. Coś mnie tknęło; sprawdziliśmy na Wine Searcher cenę aktualną. 3000 euro. Kolejne roczniki natomiast aż do dzisiaj już „tylko” po 250-300 euro. Kto odgadnie, o jakie wino chodzi, dostanie nagrodę. Taką czy inną. Raczej inną. W każdym razie atmosfera przy stole się zagęściła, no bo jak tu wysączyć kieliszek od przyjaciela, który niejako zapłacił za niego 500 euro? Udało się, Krzysztof nic nie dał po sobie poznać i dolewał jakby nigdy nic. I o to chodzi.

Rozczarowanie. Niby nie, ale jednak. Miało się dziać, a się nie działo. Otworzony u tego samego Krzysztofa Château Rayas 2007, kupiony przez parę osób na spółkę za 170 euro; dzisiaj wart 2000 euro. Legenda legend; bukiet w pierwszym nosie niesamowity, lecz usta, choć bardzo dobre, to jednak nie aż tak. Myślałem, że polewituję, a tymczasem tyłek trzymał się kurczowo krzesła.

Niespodzianka altruistyczna roku: W pewnej miłej knajpie, gdzie pozwolono mi przyjść z własnym winem, przyjemnie sobie pałaszowaliśmy to i owo, pijąc 17-to letnie wino (wziąłem bordeaux klasyfikowane, żeby się go pozbyć), a tu przy sąsiednim stoliku sąsiad się uśmiechnął, bo coś tam. Poprosiłem, by poleciał po kieliszek, a potem po drugi, bo nadeszła jego żona i, nalewając im wina, poczułem taką przyjemność dzielenia się nim z nieznanymi mi ludźmi, że aż fala gorąca przeze mnie z tej radości popłynęła i wypłukała całą czarną żółć. I o to chodzi.

Niespodzianka egocentryczna roku: Wchodzę oto przed miesiącem z pierwszą wizytą do bardzo dobrego neurochirurga, on spogląda w moją kartę, potem na mnie i cedzi: „ja też lubię pinot noir”. Lekarze i winomani tego kraju, łączcie się!

Knajpa z winem: Obok wymienionych, w tym roku najlepiej mi było w warszawskim „Przegryziu”; wina w stronę naturalnych, kuchnia staranna na bazie materii naturalnej od minidostawców, wyszukiwanych przez Dominikę.

Najlepsze wino roku dzielone z kobietą. Miejsce akcji: wspomniany winebar „Kontakt wino&bistro” u Piotra Pietrasa, czołowego nie tylko w Polsce, lecz i w Europie, sommeliera. Wino: Trousseau 2020, 11% z Domaine des Marnes Blanches – to jeszcze jedna posiadłość nowej, wspaniałej Francji, która do nas zawitała, brawa dla importera. Ona: MM. Nie Marilyn Monroe, ale prawie. Prosi o podanie swojego nazwiska, bo jej smakowało. Mira Marcinów, pisarka, bliska przyjaciółka. Rachunek: zapłacony przez pisarkę.

No to, siostry i bracia w winniarskim powołaniu, wszystkiego dobrego w kolejnym roku! Cieszcie się, żyjcie pełną parą, bo jak wiadomo następny to będzie o jeden mniej.

Marek Bieńczyk

- pisze o winach od 20 lat. Wydał dwa tomy "Kronik wina"; wraz z Wojciechem Bońkowskim stworzył pierwszy polski przewodnik winiarski "Wina Europy". Prozaik, tłumacz, historyk literatury. W roku 2012 otrzymał Nagrodę Literacką Nike.

Vinisfera
Przewiń do góry

Jeżeli chcesz skorzystać z naszej strony musisz mieć powyżej 18 lat.

Czy jesteś osobą pełnoletnią ?

 

ABY WEJŚĆ NA STORNĘ

MUSISZ MIEĆUKOŃCZONE

18 LAT