Prezydent Emmanuel Macron został człowiekiem roku. Ale tak dokładnie to czego? Człowiekiem wolności, człowiekiem polityki światowej, człowiekiem polityki francuskiej? Bynajmniej, został wybrany człowiekiem roku przez „La Revue du Vin de France”, czołowe winiarskie gremium dziennikarzy. Prezydent człowiekiem wina, wiadomość nieco mnie zdumiała i bardzo ucieszyła.
To, że ucieszyła, to jasne, na ogół prezydenci są albo alkoholikami, albo abstynentami, albo abstynentami po tym, jak byli alkoholikami. Natomiast nie są piewcami kultury picia. Ale dlaczego miała zdziwić, skoro chodzi o Francję? Z prostej chociażby przyczyny: poprzednicy Macrona na urzędzie do wina nie mieli mięty. De Gaulle, Pompidou, Giscard d`Estaing za winem nie przepadali i pili go bardzo mało, jeśli w ogóle. Jacques Chirac pił tylko piwo, i to meksykańskie. Nicolas Sarkozy nie brał alkoholu do ust. Francois Hollande, owszem, wino pijał, lecz go nie wychwalał jako ważnej części francuskiej cywilizacji. Od roku 1990, gdy lobby higienistyczne zaczęło nabierać coraz większego znaczenia i doprowadziło do uchwalania tak zwanego loi d`Evin, ustawy mocno piętnującej spożywanie alkoholu i bardzo restrykcyjnie podchodzącej do reklamy wina, oficjalne, rządowe stanowisko wobec rozpowszechniania kultury picia wina było nieprzychylne.
I oto nadszedł Macron, który, dostawszy się do Pałacu Elizyjskiego, stwierdził urbi et orbi, że wino jest ważne, tak ze względów ekonomicznych (500 tysięcy miejsc pracy, 12 miliardów dochodu), jak kulturowych jako część dziedzictwa francuskiego. No i że on, prezydent, pije codziennie wino do obiadu i do kolacji, i nie wyobraża sobie, żeby nie pić.

Bardzo przyjemna jest fotografia z oficjalnego francuskiego pożegnania kanclerz Angeli Merkel, odchodzącej na emeryturę. Ceremonia odbyła się w burgundzkim Clos de Vougeot; w jej trakcie pani kanclerz i pan prezydent zostali intronizowani, to znaczy wprowadzeni jako członkowie do Confrerie de Chevaliers de Tastevins, największego bractwa winiarskiego w Burgundii. Impreza trwała do północy, a co tam podano, pozostawiam wyobraźni szanownych czytelników. Moja roztacza oczywiście wizję białych i czerwonych grand cru po paręset euro butelka. Na fotografii widać parę bohaterów; kanclerz trzyma w dłoni bukiet kwiatów i uśmiecha się po niemiecku, ćwierćgębkiem. Prezydent trzyma w ręku prezent dla niej, czyli butelkę w miarę porządnym opakowaniu (Clos Vougeot zapewne) i uśmiecha się po francusku, na trzy czwarte buzi co najmniej. Zęby białe, zadbane. Uwagę przyciąga też jego palec przytrzymujący pakuneczek. Otóż jest on owinięty plastrem i to trochę byle jak. Zapewne prezydent w przeddzień zrobił sobie kuku, krając wołowinę albo otwierając zbyt pośpiesznie jakąś butelkę. Oby nie piwa meksykańskiego.
Co jeszcze wiemy? A to na przykład, że w przeddzień decydującej debaty telewizyjnej z Marie Le Pen i innymi kandydatami do prezydentury, prezydent z małżonką (która również za kołnierz nie wylewa, chyba że jest to kołnierz Carli Bruni) spożyli kolację w duchowej stolicy Burgundii, czyli w Beaune, w restauracji Caves de Madelaine (jakby powiedział Wojtek Gogoliński, I`ve been there), do której opróżnili butelkę chambolle-musigny 2012. Przyszła Pani prezydentowa wyznała, że co do Burgundii preferuje wina z Côte-de-Nuits, a już zwłaszcza te z Bonnes-Mares i Amoureuses. Co do tego drugiego cru byłbym gotów się zgodzić. Ale wina z Bordeaux parę prezydencka ceni nie mniej, jeśli nie wyżej i w Pałacu Prezydenckim podczas prywatnych kolacji (I have not been there) serwuje się na przykład wielkie Château Ausone. Prywatnych, gdyż dla niektórych prezydentów byłoby szkoda.
Najbardziej w całej tej winomańskiej pasji (czy półpasji) Macrona uwodzi mnie filmik z degustacji w jednej z bordoskich knajp, gdzie jeszcze jako kandydat na prezydencki fotel udzielał wywiadu miejscowemu pismu winiarskiemu. Degustacja jest w ciemno; przyszły prezydent ma uroczą, nieco niepewną minę, bardzo się stara, długo wącha, długo przełyka, zastanawia się i bezbłędnie rozpoznaje dwa serwowane wina, białe oraz czerwone, jako bordeaux. Powiedzmy szczerze, trudno byłoby się spodziewać, że podadzą mu inne wina do rozszyfrowania. Ale też trafnie rozpoznaje, że wino białe pochodzi z apelacji entre-deux-mers. Co do wina czerwonego (podano Pape Clement z apelacji pessac-leognan), odgaduje od razu, że pochodzi z Lewego Brzegu i że nie jest to saint-estèphe. Waha się między pessakiem a pauillakiem, ale słowo pessac pada jako pierwsze. Nieźle, panie prezydencie, witamy w klubie.
Witamy tym bardziej, że Macron lubiąc wino konkretne, lubi rozprawiać o winie kulturalnym, czyli o winie w literaturze, sztuce, obyczajach. Podczas wspomnianego wywiadu przytacza zdanie Balzaka kpiącego z innych pisarzy romantycznych „Mam wrażenie, że bohaterowie Benjamina Constanta (to jeden z najciekawszych francuskich romantyków – MB) nigdy nie jedzą ani nie piją”.
U Balzaka jest wprost przeciwnie. I tak nam dopomóż, Panie Prezydencie!

Marek Bieńczyk
Marek Bieńczyk - pisze o winach od 20 lat. Wydał dwa tomy "Kronik wina"; wraz z Wojciechem Bońkowskim stworzył pierwszy polski przewodnik winiarski "Wina Europy". Prozaik, tłumacz, historyk literatury. W roku 2012 otrzymał Nagrodę Literacką Nike.