Vinisfera

Obietnica wina

„W przyszłym roku minie dwadzieścia lat od wydania książki, która stała się od razu moją najważniejszą lekturą i punktem odniesienia w myśleniu o winach Francji. I ich kupowaniu. Już nie pamiętam od kogo pożyczyłem egzemplarz, aby go skserować, tak jak kiedyś powielało się nielegalne książki: łaziłem z papierami na każdą degustację, a w Paryżu do sklepów. Żaden tam Parker, żaden tam atlas Jancis Robinson i Hugh Johnsona, lecz ta lektura stanowiła najważniejsze źródło wiedzy” – kolejny felieton Marka Bieńczyka.

W przyszłym roku minie dwadzieścia lat od wydania książki, która stała się od razu moją najważniejszą lekturą i punktem odniesienia w myśleniu o winach Francji. I ich kupowaniu. Mam na myśli „The New France” Andrew Jefforda. Już nie pamiętam od kogo pożyczyłem egzemplarz, aby go skserować, tak jak kiedyś powielało się nielegalne książki: łaziłem z papierami na każdą degustację, a w Paryżu do sklepów. Żaden tam Parker, żaden tam atlas Jancis Robinson i Hugh Johnsona, lecz ta lektura stanowiła najważniejsze źródło wiedzy.
Jefforda „Nowa Francja” podbijała bębenek pojęciom wówczas jeszcze nie tak modnym (a dzisiaj już wyświechtanym) jak „terroir” czy „biodynamika”, lecz mającym, jak się okaże, potencjał rewolucyjny. Do tego dochodziły określenia duchowe typu „szczery”, „autentyczny”, „prawdziwy”. Każdy rozdział zaczynał się od poetyckiego niemal opisu kolejnej krainy; jej ziem, jej pejzaży, ukształtowania terenu; miało się wrażenie, że autor schodził do piwnic dopiero po wielogodzinnym, jeśli nie wielodniowym spacerze, podczas którego dawał się przenikać okolicznym fluidom. Chcąc nie chcąc kładł przy okazji podwaliny pod to, co stanie się wkrótce modną kategorią w dziedzinie literaturoznawczej, to znaczy pod geopoetykę, czyli badanie wpływu geografii (szczególności danego miejsca, pejzażu, w którym się wychowało lub długo się przebywa) na wyobraźnię pisarską. Resztę każdego rozdziału wypełniały opisy spotkań z winiarzami, którzy pojęli, jakim niebezpieczeństwem dla wina jest działanie holdingowo-biznesowo-przemysłowe i którzy swoimi butelkami chcieli dać niejako krok w bok, zerwać z technologią, wyskoczyć z głównego nurtu, gdzie dominowały smaki podrasowane pod gusta odbiorców i promowane przez związany z winiarstwem kapitał.

Zatem nie Bordeaux było w tej książce aż tak ważne, lecz regiony wówczas szczodrze olewane przez Parkera i rzesze dziennikarskie: Loara, Jura, Sud-Ouest. Nagle okazywało się, że nadzwyczajne wina powstają wszędzie, trzeba tylko je zrozumieć i zrzucić z siebie gorset przyzwyczajeń. Oczywiście Jefford wspominał również o winach bordoskich czy burgundzkich, lecz i wśród nich poszukiwał win „autentycznych” i „prawdziwych”.
Książkę Jefforda czytałem w kółko. Miałem wykute na blachę nazwiska winiarzy, o których mówił; ich wina kupowałem, ich postaci szukałem na degustacjach, byłem po uszy zanurzony w „nowej Francji”.
Jakieś osiem lat później kupiłem inną książkę, która należy do moich ulubionych w winiarskiej bibliotece. Nie wiem czemu nigdy o niej wspominałem, choć tyle razy miałem ją w ręku i choć przez dekadę zabierałem się do jej przedstawienia. Chodzi o „Une promesse de vin” (czyli „Obietnicę wina”), której autorem jest również – oczywiście – Anglik, Georges Badwill. Trochę z nim gadałem; to pisarz, filmowiec, znał Wajdę. Poznałem go na degustacji w małym paryskim sklepiku; to był jeden z tych wieczorów, o których nigdy nie zapomnę. Badwill siedział w fotelu i spoglądał na winiarzy, jakby był starym belfrem w swojej ukochanej klasie. W niewielkiej salce swoje wina przedstawiali bowiem – dla kilkunastu może osób – winiarze, którzy byli bohaterami książki Badwilla. Ostertag, Selosse, Arena, Allemand, Foillard, Puffeney, Papin, Jullien, paru innych – dzisiaj wszystko legendy francuskiego winiarstwa.
W książce Badwilla jest wiele wspaniałych ich fotografii, którym towarzyszą rozmowy; rozmowy głębokie, przedstawiające, że tak powiem, całokształt: winiarze mówili nie tylko o swoim rozumieniu wina, ale też życia. Okładkę ozdobił świetny portret Sylvaina Fadata (z czołowej langwedockiej Domaine d`Aupilhac), przytykającego niemal miłośnie policzek do kadzi.  Atmosfera była nadzwyczajna, braterska, wspólnotowa; takie chwile uświęcają czas. Ogromną ilość czasu, które się winu oddało. Co tu dużo mówić, kawał życia.
Przeglądam dzisiaj tę książkę i zdaję sobie sprawę, że wszyscy właściwie uczestnicy tamtego spotkania i wszyscy bohaterowie Badwilla byli kilka lat wcześniej bohaterami książki Jefforda. Nic się nie zmieniło; tyle że przez tych parę lat stali się bardziej rozpoznawalni, a ich butelki coraz bardziej rozchwytywane i coraz droższe. Wracają wspomnienia i dla porównania biorę ostatnie dostępne mi (2020) wydanie najważniejszego francuskiego przewodnika autorstwa redakcji La Revue du Vin de France. I ku memu zdziwieniu widzę, że choć upłynęła dekada, niemal wszyscy ówcześni uczestnicy pamiętnej degustacji są tam obecni i wszyscy zbierają najwyższe oceny. Zdaję też sobie sprawę, że nie muszę wkuwać jak kiedyś na blachę nazwisk winiarzy figurujących w przewodniku: widzę, że pojawiło się w nim względnie mało posiadłości, o których nigdy nie słyszałem. Nowa Francja stała się Starą Francją, którą ceni i zna cały winiarski świat. Więc pomyślałem: niby tyle się dzieje, lecz aż tak wiele się nie dzieje; dawni rewolucjoniści zajęli trony (jak najsłuszniej) i tam nadal siedzą; ewentualnie oddają władzę swoim synom i córkom.
Ale tak oczywiście nie jest; rzeka mknie dalej. Właśnie przejrzałem stronę internetową bardzo poważnego sklepu on-line. Hiszpańskiego. Win francuskich jest niewiele mniej niż hiszpańskich. Przejrzałem i zdębiałem. No, może przesadzam, podrapałem się tylko w głowę. Bo też patrzę i patrzę i dochodzi do mnie, że większości francuskich nazwisk i nazw posiadłości nie znam. Jak to możliwe, pienię się, przecież, do licha, mam winiarską Francję dobrze opanowaną, o co chodzi? Jakiej sroce spod ogona wypadły te posiadłości i jak to się dzieje, że niektóre z nich wyśpiewują ceny całkiem odlotowe? I ja nic o tym nie wiem? Ani dydy, to jakaś nowa, ważna Francja! Bo przecież hiszpański dystrybutor (znam nazwiska większości winiarzy portugalskich i włoskich, które ma w portfolio) nie ryzykowałby sprowadzania win, które nie miałyby wzięcia.
Nie muszę mówić, że wśród proponowanych przez Hiszpana win francuskich połowa to Vin de France. I to drogie Vin de France. Czyli wina, który wyskoczyły z apelacji, z wszelkich regulacji, by samoistnie o sobie stanowić. Być „szczere”, „prawdziwe” i „autentyczne”. Nie muszę również mówić, że duża ich część to wina naturalne, bezsiarkowe czy podobnie. Więc już nie wiem, mam wkuwać na blachę nazwiska i nazwy, jak kiedyś to robiłem z Jeffordem w łapie, przestawiać zwrotnicę, wypełniać literkami te szare komórki, które mi jeszcze zostały? Może już czas.

Marek Bieńczyk

Marek Bieńczyk – pisze o winach od 20 lat. Wydał dwa tomy „Kronik wina”; wraz z Wojciechem Bońkowskim stworzył pierwszy polski przewodnik winiarski „Wina Europy”. Prozaik, tłumacz, historyk literatury. W roku 2012 otrzymał Nagrodę Literacką Nike.



Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Vinisfera
Przewiń do góry

Jeżeli chcesz skorzystać z naszej strony musisz mieć powyżej 18 lat.

Czy jesteś osobą pełnoletnią ?

 

ABY WEJŚĆ NA STORNĘ

MUSISZ MIEĆUKOŃCZONE

18 LAT