Vinisfera

Oh, Patrycjo !

W najnowszym filmie Sorrentino „Ręka Boga” bardzo już wiekowa baronessa wzywa do siebie swego sąsiada, młodzieńca (alter ego Sorrentino), który niedawno został sierotą, by udzielić mu lekcji przyszłości: ma przestać rozważać stratę i kierować myśl już tylko naprzód. Nauka jest całkiem prosta. Baronessa, rozłożywszy nogi, zaprasza do miłej kopulacji naszego prawiczka. Każe mu tylko, gdy tak na niej posłusznie leży, odwrócić głowę w bok, by nie widział zmurszałego oblicza baronessy, i myśleć o kobiecie, której prawdziwie pożąda. W szczytowej chwili młodzieniec wykrzykuje imię „Patrycja!” (a postać to w filmie wysoce powabna) i w ten sposób do pierwszego tryumfu ciała dokłada tryumf wyobraźni.
Scena mnie rozśmieszyła, bo – jako poważny człowiek wina – przełożyłem ją sobie od razu na naszą winomańską rzeczywistość. Mianowicie zobaczyłem przed oczyma duszy mojej – czy tego, co z niej zostało – scenę, kiedy to pijąc podstawowego burgunda albo nawet jakieś marsannay, odwracam głowę od butelki i wykrzykuję w uniesieniu „Romanée-Conti!” albo „La Tache!”. A kiedy piję jakieś ribera del duero, dajmy na to Protosa crianza, odwracam twarz i wołam w ekstazie „Vega Sicilia!”.
Rozumieją już Drodzy Państwo, o czym jest ten noworoczny felieton: o tym, co zawsze w ostatni dzień grudnia, to znaczy o marzeniach i życzeniach ich spełnienia. Marzenia są ważne; bez nich przyszłość wygląda jak ściernisko. Szczególnie ważne są w winie; gdybyśmy się już niczego nie spodziewali, na nic nie oczekiwali, równie dobrze można by pić serwatkę. Albo ciągnąć wódę. Więc oczywiście życzę Państwu – jakże oryginalnie – spełnienia marzeń. Innymi słowy życzę tej cudownej tautologii: mieć w kieliszku Patrycję (czy jak kto woli Patryceusza) i mówić „Patrycja!” („Patryceusz!”). Pić TO, właśnie TO.
Nie wiem, jak to będzie w przyszłym roku, czy pijąc gigondas będę wykrzykiwał „Château Rayas!”, tę legendę czerwonego grenache z piaszczystych gleb (bynajmniej nie otoczaków) w Châteauneuf-du-pape; a pijąc brut Moëta i Chandona wrzeszczał będę wniebogłosy „Clos de l`Ambonnay Kruga!”. Marzenia na pewno nie ustaną; nawet po tym spełnionym przyjdą inne. I, dodam, niekoniecznie muszą to być butelki ze stron aukcyjnych. Bo na przykład wśród moich Patrycji (a jest ich niemało), znajdują się również takie skromniejsze piękności jak vin jaune od Tissota, jurançon sec Costa Blanca z Camin Larredya czy białe Anjou à Francoise z posiadłości Thierry Boudigon.

Ale, wyznam, mam wrażenie, że i tak jestem w czepku urodzony, Albo w beczce (wolałbym nie nową). Bo też w odchodzącym roku zdarzyło mi się parokrotnie pić „Patrycję” i wykrzykiwać „Patrycja!”. Opisywałem już czas temu degustację zorganizowaną przez Andrzeja Różyckiego. Piłem Montracheta Marquis de Laguiche i wykrzykiwałem „Marquis de Laguiche!”
W grudniu znowu mi się zdarzyło. W miejscu zwanym pięknie Art Inkubator, instytucji kulturalnej w Sopocie, w której wiele się wykluwa i do którego zaprosił mnie i paru innych szczęśliwców mój serdeczny sopocki przyjaciel Maciek. Na stole same „Patrycje”. Wielki szampan Caudalies 2008 od Sousy. Żywy dowód na to, że Souzowie powinni zajmować się winem, a nie piłką. Wielkie chablis Les Clos 2014 od Dauvissata, o którym marzyłem od dawna – Maciek wiedział o tym moim śnie i specjalnie wyszukał dla mnie tę Patrycję nad Patrycjami. Zaskakujące Gevrey-Chambertin PC Les Cherbaudes od Fourriera, o którym śniłem od dawna, gdyż to niedostępny, a nader oryginalny producent. Trzy „Zakochane” czyli Chambolle Musigny PC Les Amoureuses (słówko Amour jest ważne, choć geneza nazwy tej genialnej parcelki jest niejasna), od Bichota (świetne 2011), Potela (dobre 2011) i Jadota (rozwojowe 2013). Patrycja zwana Sylwią: to znaczy gevrey-chambertin Clos Saint-Jacques 2002 spod ręki pani Sylvie Esmonin, wino wieczoru. Zadziwiająco młode i fantastycznie zrównoważone gevrey chambertin Clos Prieur 1995 spod ręki Trapeta, lecz nie syna odnoszącego od lat tryumfy, lecz jeszcze ojca. Bienvenues-Bâtard-Montrachet z domaine de la Vougeraie 2016, lolita wśród Patrycji, ale już pięknie ukształcona. No i wśród burgundów jedna Patrycja-Pirat, biały (o czerwonym, jak rzekłem, marzę) Rayas, dołożony przez druha degustacji od lat niemal 25, Tomka zwanego jakże słusznie Markizem. Rany, co za wino!
Więc coś jeszcze powiem, czy raczej przypomnę. Ale tak naokoło, dzieląc się wrażeniami z pewnej świeżej lektury. Otóż jeden z najbardziej znanych degustatorów/dziennikarzy angielskich (zatem i światowych), Steven Brook wydał właśnie książkę „Memoirs of freeloader”, w której opisuje swoje bogate życie winomańskie, składające się głównie z podróży i wyjazdów dziennikarskich. No i co? Plotki, ploteczki, dowcipy (średniej klasy) i narzekania. W Burgos mieli podać wina do degustacji, ale nie podali. W jednej z posiadłości w Sauternes właściciel przez tyle godzin opowiadał – i nawet nie o winach, a o sytuacji ekonomicznej w XVIII wieku i o eksporcie do Szwecji w tamtych czasach – że wszyscy uciekli. Na jakiejś degustacji w Niemczech jeden z dziennikarzy ukradł butelkę wartą tysiąc euro. W Sagrantino kolacja trwała do trzeciej w nocy, a przecież nazajutrz trzeba było degustować i Steven był zmęczony. W Cortina d`Ampezzo degustacja odbywała się w hoteliku na szczycie i był straszny tłok, nie dało się spokojnie wypluwać. Choć słynny enolog Giacomo Tachis interesująco przedstawiał wina. A na kolacji posadzili Stevena przy stoliku z dziesięcioma Włochami w czarnych garniturach, z których żaden nie powiedział do niego słowa.
Akurat na tym ostatnim wyjeździe też byłem, i owszem, na szczycie góry był tłok, ale widoki przepiękne; wieczorem, owszem, mnie też posadzili przy stoliku z Włochami wybitnie zajętymi własną rozmową. Po mojej prawej siedział sam Giacomo Tachis i wylał mi na spodnie bardzo słodkie passito. Może też powinienem napisać o tym książkę? Plama po passito przecież została i garnitur był do wyrzucenia?
W książce Brooka brakuje tylko jednego. Radości picia wina z przyjaciółmi. Tyle się chłop najeździł, tyle opisał. Kogoś polubił, kogoś mniej, lecz o spotkaniu w bliskim gronie, o rozkoszy bycia razem przy winie, o dzieleniu się sobą przez wino ani słowa. To po co to całe wino?
Życzę Wam, Drodzy, abyście w roku 2022, pijąc czy to małe czy to duże Patrycje, umieli odpowiedzieć na to pytanie. A odpowiedź jest tylko jedna.

Marek Bieńczyk

Marek Bieńczyk - pisze o winach od 20 lat. Wydał dwa tomy "Kronik wina"; wraz z Wojciechem Bońkowskim stworzył pierwszy polski przewodnik winiarski "Wina Europy". Prozaik, tłumacz, historyk literatury. W roku 2012 otrzymał Nagrodę Literacką Nike.

Vinisfera
Przewiń do góry

Jeżeli chcesz skorzystać z naszej strony musisz mieć powyżej 18 lat.

Czy jesteś osobą pełnoletnią ?

 

ABY WEJŚĆ NA STORNĘ

MUSISZ MIEĆUKOŃCZONE

18 LAT