Kto nie lubi turystycznego „przeciążenia”, szwendających się tłumów i hałasu, powinien przyjechać do Sandomierza. Jest kameralnie, przy tym mnogość i różnorodność zabytków, skoncentrowanych na stosunkowo niedużym obszarze, pozwala na nieśpieszne włóczenie się i nasiąkanie klimatem miejsca. Łagodne wzgórza, jary, wąwozy, stare kamieniczki, uliczki i podziemia tworzą bardzo zachęcający atmosferę.
Kto nie lubi turystycznego „przeciążenia”, szwendających się tłumów i hałasu, powinien przyjechać do Sandomierza. Jest kameralnie, przy tym mnogość i różnorodność zabytków, skoncentrowanych na stosunkowo niedużym obszarze, pozwala na nieśpieszne włóczenie się i nasiąkanie klimatem miejsca. Łagodne wzgórza, jary, wąwozy, stare kamieniczki, uliczki i podziemia tworzą bardzo zachęcający atmosferę. Miała ona chyba rzeczywiście coś przyciągającego, nie przypadkiem więc bywali tu królowie, osiadali tu uczeni, poeci, pisarze i cudzoziemcy.
Do historii Sandomierza znakomicie pasują sploty podań, legend i historycznych opowieści – z pewnością dlatego, że jest to jedno z najstarszych polskich miast (pierwsze pisane wzmianki pochodzą sprzed 1113 roku, pochodzą od Galla Anonima i Al Idrisi’ego – arabskiego geografa i podróżnika). Średniowieczny Sandomierz był dużym i prężnym ośrodkiem, choć ustępował pod względem znaczenia Krakowowi. Malowniczo umieszczony na skrajnych wzgórzach Wyżyny Sandomierskiej, z sunącą leniwie Wisłą, przyciągał podróżników i światowców – już od 1138 r. miasto było stolicą księstwa dzielnicowego. Po najazdach Tatarów zniszczone miasto podźwigało się wielokrotnie – w1286 roku książę krakowski Leszek Czarny nadał mu drugą lokację i istotne przywileje: miasto mogło bić własne monety, pobierać cło od przepraw przez Wisłę a jadący na Ruś i Węgry kupcy musieli poddać się obowiązkowi składu w mieście. Miasto mogło się rozwijać, ale i tak dosięgnąć go miały wichry wojny i zawirowania historyczne, które znacząco odcisnęły się na wyglądzie miasta.
Więc może mała przechadzka?
Zwiedzanie miasta najczęściej zaczyna się od przejścia przez podwoje wysokiej, 30-metrowej Bramy Opatowskiej. Można na nią wejść po wewnętrznych schodach i podziwiać panoramę miasta (bilet norm.-4zł.; bil.ulg.- 3zł). na jednej z kondygnacji przygotowano również wystawę fotograficzną o okolicznych zabytkach). Brama Opatowska jest jedyną zachowana z czterech bram wjazdowych do Sandomierza (były też Krakowska, Lubelska, Zawichojska), oprócz niej Kazimierzu Wielki postawił tu zamek, ratusz i dwadzieścia jeden obronnych wież rozmieszczonych przy okalających miasto 9-metrowych murach. Mury owe rozsypała już co prawda zawierucha dziejów, ale na dowód pozostały niewielkie fragmenty, które można zobaczyć. Warto zwrócić uwagę na północną stronę bramy – zachowała się tam jeszcze ceglana prowadnica, po której przesuwała się krata bramy.
Po przejściu przez bramę po lewej stronie widzimy neoklasycystyczną fasadę kościoła św. Ducha (XIV wiek), stoi on na miejscu klasztoru, który kiedyś wraz z dodatkowymi zabudowaniami pełnił rolę szpitala i przytułku dla ubogich. Wielbicieli rozmaitych pikanterii historycznych zainteresuje pewnie fakt, że w XIX wieku po drugiej stronie ulicy, naprzeciwko kościoła, znajdował się dom publiczny. Krępująca obecność przybytku wywoływała w owym czasie wiele protestów i kościelnych interwencji u władz miasta. Podobno w archiwach znajdują się informacje, że dom rozpusty zamknięto jednak dopiero wtedy, gdy jeden z gości znajdujących się w pomieszczeniach na piętrze, chcąc zażyć świeżego powietrza, spadł wraz z zdefektowanym balkonem na ziemię.
Z wierzchu – Rynek….
Ulicą Opatowską dochodzimy prosto do Rynku. Sandomierz ucierpiał podczas najazdu Litwinów w 1349 roku, miasto w znacznej części było spalone. Podczas odbudowy wytyczono nową zabudowę placu. Jego dzisiejszy wygląd w sporej części zachowuje ówczesne plany. Rynek obecnie otacza 30 kamienic. Można podziwiać – odrestaurowane budynki, fasady domów i zadbane uliczki robią naprawdę przyjemne wrażenie.
W centrum rynku najokazalej prezentuje się oczywiście Ratusz. Zadbany i odrestaurowany. Tutaj oczywiście odbywały się wszelkie obrady, wybory urzędników, tu zapadały miejskie decyzje i obradowały sądy. Dzisiaj są tutaj sale rady Miasta, Urząd Stanu Cywilnego i siedziba Sandomierskiego Stowarzyszenia Kulturalnego. Mieści się tutaj również historyczny dział Muzeum Okręgowego (czynne:wtorek – niedziela w godz. 9.00 – 16.00, w poniedziałek nieczynne, ceny biletów: 4 zł i 3 zł ulgowy). Stała ekspozycja „Dzieje Sandomierza” pozwala dość przystępnie przybliżyć historię miasta. Atrakcją samą w sobie są w niej, tzw. szachy sandomierskie, pochodzące z okresu między XII a pierwszą połową XIII wieku. Odkryto je w 1962 roku na Wzgórzu Świętojakubskim, podczas przeprowadzanych tam prac wykopaliskowych. Było to rewelacyjne znalezisko. Unikat. Prawie cały komplet szachów znajdował się w jednej ze zwyczajnych, ubogich chat-ziemianek, jakie odkrywano. Znaleziono pełny zestaw pionów dla jednego gracza i pozbawiony trzech, dla drugiego. Czy miejsce znaleziska sugerowałoby, że grywali w szachy ludzie biedni? Raczej nie. Mogło raczej w nie grać duchowieństwo i ludzie światli, zamożni. Szachy sandomierskie są w pełni robotą ręczną, i niezbyt wyrafinowaną. To raczej proste figury, wykonane dość powierzchownie, nie posiadają kunsztownych zdobień – mają wysokość ok. 2,5 cm, wszystkie są koloru kości – nie ma klasycznego podziału na barwy biało-czarne. Jedna z hipotez wskazuje, że jeden zestaw od drugiego różni się miejscem żłobień i ilością nacięć. Inna hipoteza dopowiada, że podział można utworzyć również na podstawie stopnia wyszlifowania i obrobienia figurek. Rozmaite są też podejrzenia co do tego, skąd pochodzą owe szachy. Zdaniem niektórych specjalistów wzór szachów jest pochodzenia arabskiego, choć materiał (róg jelenia) i sposób „zdobienia” wskazywałyby na tutejsze pochodzenie. Inne hipotezy głoszą, że szachy przywiózł powracający z wyprawy krzyżowej rycerz (książę sandomierski – Henryk w 1154 r. uczestniczył w wyprawie do Palestyny). Mogło być też tak, że mieszkańcy jakimś sposobem „przechwycili” szachy od kogoś z
miasta lub duchowieństwa, które grało w nie na tyle namiętnie, że na początku XIII wieku musiały się ukazać specjalny kościelny ukaz zabraniający gry.
Ale wróćmy do Ratusza.
Jego część południowa to budowla z połowy XIV wieku (kiedyś zwieńczona była ona wieżą, którą zburzono rozbudowując budowlę), na jej ścianie znajduje się herb miasta i zegar słoneczny. Z XVI wieku pochodzi ładna attyka, jej poszczególne rogi wieńczą rzeźby głów mające symbolizować różne społeczne stany. W XVII wieku dobudowano po północnej stronie ratusza wieżę, na której w XVIII wieku zawisł kowalskiej roboty zegar.
Na wschodniej ścianie Ratusza jest płyta upamiętniająca miejsca straceń, których dokonywano tutaj podczas drugiej wojny światowej.
Każda z okalających rynek kamienic posiadała własne piwnice, podziemne przejścia, składy towarowe i spiżarnie, było by dziwne, gdyby współcześnie ich nie wykorzystano…
Na dole… lochy
O podziemiach oplatających Sandomierz krąży wiele opowieści i rozmaitych legend. Prawdą jest, że podziemnych korytarzy jest tutaj dużo, część z nich wychodzi podobno nawet poza miasto. Dotkliwie doświadczane przez rozmaitych najeźdźców miasto musiało jakoś szukać dróg ewakuacji i możliwości schronienia dla mieszkańców. Położenie na wzgórzach ułatwiało drążenie podziemnych kryjówek i tuneli. Poza tym – Sandomierz był miastem kupieckim, przejeżdżało tędy i spoczywało tutaj wiele towarów, potrzeba było dużo miejsca do ich składowania – piwnice idealnie się do tego nadawały. Z tych powodów od XIII do XVI sieć korytarzy rozwijała się. Jednak to, co miało ocalać i wspomagać miasto z czasem okazało się również jego zgubą. Sandomierz co rusz borykał się i boryka z kłopotami dotyczącymi osuwisk, pękania ścian, obrywów i zapadania się ziemi. Nieodzowne było więc podjęcie prac zabezpieczających. W ich wyniku część korytarzy zlikwidowano, ale pod rynkiem część korytarzy i komnat zachowano.
W latach 70. ubiegłego wieku oddano do użytku Podziemną Trasę Turystyczną. Jest to 470-metrowa sieć korytarzy łącząca 34 piwnice i komory na różnych kondygnacjach – najniżej położona „komnata” leży na głębokości 12 metrów. Korytarze przebiegają pod rynkiem i ośmioma kamienicami. Część komór przygotowana jest tematycznie, nazwy i scenografia mają przywoływać podania i legendy. Do podziemi schodzi się z przewodnikiem, z dziedzińca Kamienicy Oleśnickich. (Podziemna Trasa Turystyczna otwarta jest codziennie. Godziny otwarcia w sezonie-10.00-18.00; w weekendy w sezonie letnim – 10,00-19.00; po sezonie (od listopada) – 10.00-17.00. Bilety wstępu – normalny- 8,00zł.; bilet ulgowy-4,50zł. Przewodnik po Podziemnej Trasie dla grup zorganizownych-18,00zł. Telefon kontaktowy w.s. „Podziemnej trasy”: 15 8323088)
Najważniejszym pod względem tytularnym kościołem w Sandomierzu jest Bazylika Katedralna pod wezwaniem Narodzenia Najświętszej Panny i świętego Wincentego. Kościół wzniesiono w XIV wieku. Tę gotycką, trójnawową katedrę zapamiętuje się między innymi ze względu na malarstwo, jakie w jej murach można zobaczyć. Ściany prezbiterium i sklepienia nad ołtarzem kryją malowidła z XV wieku – sceny z życia Jezusa i matki Boskiej. Nie byłoby właściwie w tym nic oryginalnego, gdyby nie fakt, że malowidła wykonane są zgodnie z kanonami malarstwa bizantyjskiego – choć oczywiście bez odstępstw od wytycznych Kościoła Łacińskiego. Najsłynniejsza jest duża polichromia przedstawiająca scenę zaśnięcia Matki Boskiej i uniesienia jej duszy przez Jezusa.
W bocznych nawach kościoła wiszą obrazy namalowane w XVIII wieku przez Karola de Prevot – obrazy zdecydowanie o tematyce męczeńskiej. Trzeba przyznać, że malarz zabrał się do pracy z zapałem i osobliwym upodobaniem do tematu.
Obrazy ociekają okrucieństwem i krwią. Jest to seria scen przedstawiająca wszelkiego rodzaju tortury, męki, kaźnie i wojenne okropności. Jest wszystko, czego dusza zapragnie – obcinanie, odpiłowywanie głów i pozostałych części ciała, nadziewanie na pale, wieszanie, łamanie kołem, przypalanie żelazem, polewanie smołą, duszenie, szczucie dzikimi zwierzętami, miażdżenie kończyn, jednym słowem – krwawy katowsko-wojenny elementarz. Mimo tych makabryczności trzeba pamiętać, że obrazy nie są fantazją i czczym wymysłem, ale ilustrują męki i nieszczęścia, jakich doświadczyli mieszkańcy i duchowieństwo Sandomierza podczas najazdów Tatarów.
W Katedrze znajduje się również obraz, który budzi najwięcej emocji. Wątpliwości i kontrowersje towarzyszą mu już od dość dawna – jest to „Rzeź niewiniątek”, obraz ilustrujący domniemany mord rytualny, jakiego dopuszczać się mieli Żydzi na dzieciach. Obraz żeruje na micie, który stał się zarzewiem do pogromu Żydów – nie tylko w Sandomierzu. Podstawą do samosądów, fałszowanych procesów i wyroków śmierci był przesąd jakoby Żydzi potrzebowali ludzkiej, „nieżydowskiej” krwi do swych rytuałów – do wypieku macy na święto Paschy oraz do obrządków podczas innych świąt, również po to, by zachować ludzki wygląd. Obraz jest przejmujący – przedstawia „kupowanie” dzieci, pozyskiwanie z nich krwi, widać szczątki ciał i narzędzia tortur. Wiele prywatnych osób i instytucji społecznych sprzeciwiało się, by ten kontrowersyjny, budzący antysemickie upiory obraz nadal wisiał w Katedrze.
Zamek
Z Katedry można łatwo przejść na zamek. Powstał on w miejscu, w którym w X wieku stała duża forteca – do jego powstania jak do większości zamków przyłożył rękę Kazimierz Wielki. Lubili się zatrzymywać tutaj możnowładcy, książęta i dostojnicy – były po temu liczne okazje, zważywszy na fakt, że zamek znajdował się na jednym z głównych szlaków handlowych i komunikacyjnych. Zamek podczas najazdu w 1655 roku burzyli Szwedzi, przechodził liczne odbudowy, rozbudowy, odnowy i architektoniczne przekształcenia. Działo się tak m. in. na zlecenie Jana III Sobieskiego oraz Zygmunta Starego, którego nadworny architekt Benedykt zwany Sandomierskim nadzorował prace. W czasie trzeciego rozbioru Polski, Austriacy urządzili tu więzienie – musiało się sprawdzać, bo w różnych formach przetrwało ono w części zamku aż do 1959 roku. Zamek jest okazały z dużym dziedzińcem, obejrzeć można tu rozmaite wystawy i ekspozycje, swoją siedzibę ma tutaj Muzeum Okręgowe. Nad wejściem można zobaczyć tablice erekcyjną Zygmunta I Starego i kartusz z orłem – sygnatura królewskiej tutaj bytności i inicjatywy. (godziny zwiedzania: w sezonie turystycznym (V-IX): wtorek – niedziela w godz. 10.00 – 17.00, w pozostałych miesiącach: wtorek – piątek w godz. 9.00 – 16.00 sobota 9.00 – 15.00, niedziela 10.00 – 15.00, w poniedziałki nieczynne.
Ceny biletów: przewodnik – 20zł.; b.norm.-8zł.; bil.ulg.-5zł.,
Z zamku warto wybrać się łagodnie wznoszącą się ulicą Staromiejską ku klasztorowi świętego Jakuba. Jest to kościół niezwykły i na pewno nie powinno się go pomijać podczas zwiedzania Sandomierza! Umieszczony jest na niewielkim wzgórzu – zwanym od patrona – Świętojakubskim. Świątynia ma wspaniały klimat, urok romańskiej surowości, tajemniczego ducha dziejów i nie odkrytych tajemnic. Jest to jedna z pierwszych budowli ceglanych w Polsce i najstarsza w Sandomierzu.
Kościół zbudowany w latach 1226-1250 z inicjatywy Iwo Odrowąża – pierwszego polskiego dominikanina, który w 1216 roku sprowadził ten zakon do Polski (około 1226 roku pojawili się oni właśnie w Sandomierzu). Rozpoczęli oni budowę swojej świątyni od rozebrania stojącego w tym miejscu starego kościoła parafialnego i wybudowania częściowo jego na planie nowej świątyni. Powstawała ona dość wolno, stopniowo, przechodząc po drodze przez wichury wojen i najazdów tatarskich.
Sploty historyczne miały na nią znaczący wpływ. Dominikanów usunięto stąd po powstaniu styczniowym, choć żadne źródła nie potwierdzają, że brali w nim udziału. Na wszelki wypadek car wydał ukaz na mocy którego braciszkowie zostali usunięci z kościoła i przeniesieni w inne miejsce. Po wielu staraniach dominikanie wrócili tu po 137 latach – w 2001 roku. Było to wielkie święto zakonu i miasta.
Dla dominikanów to wyjątkowy kościół pod wieloma względami – tutaj śmierć poniosło kilkudziesięciu braci, uznanych później za męczenników. Pod koniec 1259 roku Sandomierz podczas dwumiesięcznego nękania i oblegania miasta ciągle nękali Tatarzy – mordowali wielu mieszkańców. Podczas jednego z najazdów bestialsko zamordowali 49 dominikanów. Przedstawienie tych wydarzeń znajduje się na jednym z obrazów w Katedrze. Zgodnie z podaniem Tatarzy wtargnęli do kościoła i rozpoczęli rzeź, dominikanie nie podjęli walki, zgromadzili się na środku kościoła śpiewając pobożne psalmy. Jeden z braci, zlękniony, uciekł na chór, stamtąd jednak zobaczył, jak z nieba zstępują aniołowie i w niezwykłej chwale unoszą dusze jego mordowanych współbraci do nieba. Ten widok dodał mu otuchy – wrócił i również poniósł śmierć, jednak moment słabości ducha spowodował, że nie wliczono go w poczet 49 dominikańskich męczenników.
W latach 50. na terenie klasztoru prowadzono badania archeologiczne – znaleziono potwierdzenie tej historii – szkielety i leżące osobno czaszki, co wskazywałoby na to, że podczas rzezi zakonnikom ścięto głowy.
Tereny wzgórza, na którym usadowiony jest klasztor często badali archeologowie – jednym ze znalezisk były wspomniane już szachy, ale znaleziono również duży cmentarz, wiele grobów oceniono na X-XI wiek. Ciekawostką jest fakt, że naukowcy znaleźli tam groby, w których „wyposażenie” i ślady wskazywały, że pochowane osoby prawdopodobnie podejrzewano o wampiryzm. Na początku XX w. przeprowadzono kolejne prace konserwatorskie, które potwierdziły, że większość budynku odpowiada pierwotnej formie – zarysom stojącego tu niegdyś pierwszego kościoła.
Wejście do przybytku świętego Jakuba prowadzi przez wspaniały, słynny już portal z formowanej cegły, zwany Bramą niebios. Choć nie jest to olbrzymie wejście, jest to z pewnością architektoniczny majstersztyk. Jego łuki są bardzo ciekawie zdobione – dowód umiejętności i wysokiego kunsztu rzemieślnika. Kolumny i ościeża zdobią: kunsztowne fryzy, wyrzeźbiona mała główka mężczyzny, elementy winorośli, główka kobiety w koronie, prawdopodobnie księżnej Adelajdy – dobrodziejki klasztoru. Stylizacje roślinne, i zwierzęce, plecionki, ozdobne rozety są przyczyną wielu zachwytów turystów odwiedzających kościół.
W środku świątyni – skromny, ascetyczny wręcz „wystrój”, wysoko umieszczone okna dające ciekawą iluminację, cegły, surowość, surowe, stylizowane żyrandole, kamienna posadzka. Duże filary dają wrażenie solidności, za jednym z nich, w tyle kościoła można zobaczyć odsłonięte podczas prac konserwatorskich części pierwotnych fundamentów oraz płytę z kamienia w wyrytym na niej mieczem, co może wskazywać, że pod płytą pochowany jest rycerz biorący udział w wyprawach na Jerozolimę, najprawdopodobniej krzyżowiec.
Wzgórze Świętojakubskie otacza wiele legend jak na przykład ta o orzechach świętego Jacka, (bartanka Iwo Odrowąża), który sprowadził na te ziemie orzechy włoskie – podobno wyjątkowego smaku i urody i które uprawia się na ziemi Sandomierskiej do dziś (zwane są tu „jackami”). Istnieje również niezwykła legenda o wiekowych lipach św. Jacka, które otaczają kościół, ale o to zapytać warto zamieszkujących tu zakonników. Z pewnością opowiedzą niejedną historię.
Naprawdę łatwo ulega się magii tego miejsca.
Idąc dalej, za kościół świętego Jakuba dojdziemy do małego, kameralnego kościółka świętego Pawła z XV wieku. W jego ściany wmurowane są kule armatnie na pamiątkę bitwy, która rozegrała się w tych okolicach w 1809 roku (uwiecznił ją Żeromski w „Popiołach”). Po zwiedzeniu kościoła można rozpocząć wędrówkę wąwozem świętej Jadwigi. Wąwozy przecinają Sandomierz w kilku miejscach. Wzgórza poddane działaniu deszczy i śniegu ulegały stopniowej erozji, powstawały osuwiska i głębokie jary. Wąwóz królowej Jadwigi jest jednym z piękniejszych efektów takiego działania przyrody. Jego głębokość sięga 10 metrów, ściany jaru odsłaniają sploty korzeni drzew, których korony tworzą naturalne sklepienie i osłonę dla spacerowiczów. Sieć takich rozpadlin i jarów oplata Sandomierz – niektóre wedle podań powstał po zapadnięciu się podziemnych korytarzy, pewnego razu jedno z takich osuwisk ukazało ludzkie kości, od tego czasu mieszkańcy nazywają je Piszczelami. Długość wąwozu królowej Jadwigi to ponad czterysta metrów, kiedy z niego wyjdziemy znajdziemy się nad Wisłą, jeśli skręcimy w lewo, po pewnym czasie dojdziemy do starego, jedynego zachowanego spichlerza (Wiele spichlerzy spalili wycofujący się z miasta po „potopie” Szwedzi). Ten budynek wybudowany w 1696 roku jest dobrym dowodem na to, że ruch handlowy na Wiśle był spory a Sandomierz był ważnym rzecznym portem. Spichlerz obecnie poddawany jest gruntownej odnowie i konserwacji – będzie oddany do użytku dla turystów. Taki „portowy” styl miały również Rybitwy – nadwiślańska, uboga, ale malownicza rybacka dzielnica Sandomierza, na którą składały się chaty rybaków, przystań i łodzie. Dzielnica ta z czasem znikła, głównie z powodów zagrożenia, jakie niosła Wisła – trzeba było zabezpieczać wały i skarpy osłaniające miasto.
Jeśli zawrócimy i wąwozem znowu dotrzemy na Wzgórze Świętojakubskie, możemy stamtąd wrócić do miasta wąwozową ścieżką (znajdującą się naprzeciw kościoła świętego Jakuba), którą niegdyś do miasta wydeptali dominikanie. Dla nich wybudowano furtę dominikańską zwaną – z racji specyficznego kształtu – „uchem igielnym”. Druga taka furta znajdowała się w innej części miasta, w okolicach Domu Długosza – ta nie przetrwała jednak do naszych czasów. Przetrwał za to wspomniany dom kronikarza polskich dziejów z XV wieku – w istocie Długosz ufundował ten dom nie tyle sobie, co dla księży misjonarzy. Planami i pracami budowlanymi zajmował się Mistrz Jan z Krakowa. Dom jest okazały, w późnogotyckim stylu, z pięknym ogrodem. Czas jakby tutaj się zatrzymał. W budynku znajduje się muzeum diecezjalne z siedmioma stałymi ekspozycjami (od wtorku do soboty: 9.00 – 16.00, niedziele i święta: 13.30 – 16.00).
W XVI wieku Hieronim Gostomski, starosta sandomierski i żarliwy katolik sprowadził do Sandomierza jezuitów. Była to reakcja coraz liczniejsze przejawy ruchu reformackiego. Jezuici wybudowali sobie imponujący budynek, który podziwiać możemy do dziś – nosi on nazwę od nazwiska fundatora – Collegium Gostomianum, budynek znajduje się niedaleko Domu Długosza.
Kto chce wybrać się na mały spacer poza miasto powinien zwiedzić bardzo stare Góry Pieprzowe, zwane „Pieprzówkami’ (niewiele ponad 200 m.n.p.m.) – małe, ale urokliwe. Teren ten jest rezerwatem geologiczno-przyrodniczym. Można tam dojść bardzo łatwo spacerując po prostu wałami przy Wiśle bądź wzdłuż ulicy Błonie. Trzeba zaznaczyć, że przyjemności zwiedzania można zaznać nie tylko poruszając się lądem. Organizowane są rejsy po Wiśle (nawet całodzienne), podczas których można podziwiać panoramę Sandomierza, obserwować ptactwo wodne – istnieje nawet możliwość by na statku zorganizować sobie towarzyskiego grilla (więcej informacji na stronie: www.pttk-sandomierz.pl/statek).
W średniowieczu Sandomierz szczycił się również własnymi winnicami i winami. Zupełnie niedaleko stąd znajdują się nawet miejscowości o wiele tłumaczących nazwach – Winiary i Winiarki. Można podejrzewać, że swoje winnice miał tutaj Henryk Sandomierski. Wino było intratnym przedmiotem handlu i gospodarki, zwłaszcza, że sandomierskie wina były wtedy cenie. Co bogatsi mieszczanie i znakomitsi obywatel miejskie (jak na przykład Jan Długosz) starali się mieć własne, zadbane winnice, oczywiście na królewskie stoły również musiał znaleźć się zacny trunek – na zamkowej skarpie również rosła winorośl. Sandomierz winiarsko wypadał więc doskonale. Do niedawna na skarpach można było jeszcze zobaczyć ślady tarasów po winnicach, erozja jednak robi swoje i są już one coraz mniej zauważalne.
Do miasta lubią poza tym zaglądać miłośnicy piosenki żeglarskiej – odbywa się tutaj bowiem Szantomierz, organizowany jest również festiwal „Muzyka w Sandomierzu”, działa tu także bractwo rycerskie. Sandomierz to również owocowy raj. Mnogość sadów i upraw – jest tak tu od bardzo dawna, znajduje się tu przecież największy w tej części Polski targ ogrodniczo-owocowy. Więc można zrobić na odjezdnym dobre zakupy i w domu przygotować „sandomiersko-nostalgiczną”, smaczną sałatkę waniliowo-owocową. Jest prosta i łatwo poddająca się wszelkim improwizacjom na owocowy temat.
Składniki: 2 jabłka, 2 gruszki, 2 brzoskwinie, 1 banan, pół cytryny, kawałek tabliczki gorzkiej czekolady, kubek serka waniliowego, garstka rodzynek/niewielka kiść winogron.
Wykonanie: owoce pokroić w średnią kostkę, dorzucić rodzynki (lub pokrojone winne grona) skropić delikatnie sokiem z cytryny, następnie dodać serek waniliowy i delikatnie wymieszać. Całość posypać – w zależności od upodobania – większą lub mniejszą ilością startej czekolady, można również sypnąć odrobiną startej skórki z cytryny. Wstawić na kilkanaście minut do lodówki. Jeść pomału, planując kolejną wycieczkę do Sandomierza.