Vinisfera

Szlachetni, hojni i alkohol

Jakie wina pił Marek Bieńczyk podczas powszechnego pandemicznego zamknięcia? Które odkrył na nowo i czy jest wśród nich najlepsze wino świata?

Tytuł tej kroniki zawdzięczam Andrzejowi Daszkiewiczowi, świetnemu znawcy jerezu (czy, jak kto woli, sherry), z którym konsultuję swoje jerezyjskie zakupy i wymieniam uwagi degustacyjne. A wszystko przez manzanillę z Sanlúcar de Barrameda, moją ukochaną odmianę jerezu (Andrzej stawia wyżej palo cortado), której sączenie w wieczory pandemiczne było największą przyjemnością, na jaką życie stłumione przez kwarantannę zechciało zezwolić.
Manzanilla, jak wiadomo, znaczy po hiszpańsku rumianek i zdarzało mi się w odległych od Kadyksu hiszpańskich barach dostawać świeżo zaparzone zioło, a nie kieliszek wina, o który prosiłem. Bo też poza Andaluzją jerez nie jest w Hiszpanii popularny; nawet w Madrycie trzeba się nachodzić, żeby zawinszować sobie do kolacji coś innego niż Tio Pepe.
No ale wróćmy do tytułu tej kroniki. Buszując któregoś pandemicznego dnia w sieci, wpadłem na sklep hiszpański on-line, który miał stronę polską. Szukałem informacji o winie zwanym Manzanilla Pastora i proszę, szybko znalazłem: „Rumianek jest przeszłością pasterki”. Ponieważ nie tylko picie w samotności, ale też samotne zwijanie się ze śmiechu jest smutne, natychmiast podzieliłem się tym zdankiem z Andrzejem, ten zaś przesłał mi inny wyczyn google translator dotyczący salonu win w Jerez „Vinos nobles, generosos y licorosos”. Przewodniczący „Rady Regulacyjnej Rumianek Sanlúcar de Barrameda” zapraszał serdecznie na wydarzenie „Szlachetni, hojni i ałkohol”. To, przyznajcie, jeden z najwspanialszych wyczynów internetowego tłumacza w dziedzinie wina.


Dojrzewająca sherry (fot. Jerez Consejo Regulador)

Chcąc nie chcąc, kolega przewodniczący Rumianku z Barramedy wypowiedział w ten sposób, kim my wszyscy winomani chcielibyśmy być (osobami szlachetnymi i hojnymi) i co pod ręką mieć (alkohol), więc składam jemu i jego tłumaczowi głęboki ukłon, po czym przechodzę do tematu właściwego. Mógłbym go zatytułować inaczej, na przykład: „Co pandemia czyni z człowieka”.
Z człowieka noszącego dziwnym przypadkiem moje imię i nazwisko uczyniła coś, czego człowiek ten nigdy się nie spodziewał. Otóż coś w nim przekręciła, jakiś tajemny wewnętrzny kluczyk i natchnęła go pożądaniem win hiszpańskich. Owszem, jerez zawsze lubiłem, ale te inne? Tylko pojedyncze sztuki; w towarzystwie winomańskim znany byłem z dystansu do iberyjskich dokonań. Lecz nagle nastąpiła eksplozja; nie było dnia, żebym nie surfował po sieci, nie przeglądał katalogów hiszpańskich sklepów, nie sprawdzał cen i ocen, nie uczył się nazwisk gwiazd albo nie  powtarzał nabożeństwem nazwisk winiarzy już niemal – jak Raúl Pérez – legendarnych.
Czy zaczęło się to w dniu, w którym Marek K. przesłał mi fotografię właśnie spożywanego As Sortes, czołowego wina z apelacji Valdeorras autorstwa Rafaela Palaciosa? Wiadomo, że nasze pragnienia i miłości rodzą się z mimetycznego naśladowania: kochamy to, co pokochali inni. Chcemy pić to, co akurat piją inni. Jak mówi siedemnastowieczny aforysta La Rochefoucauld, „ludzie nigdy by się zakochiwali, gdyby nie słyszeli o miłości”.
Ale też to nagłe pożądanie Hiszpanów zrodziło się w szczególnych okolicznościach, jakie stworzyła pandemia. Coś w nas chciało uciec jak najdalej, wpaść w jakieś szaleństwo, w erotyczny drive, którym zasypie się nicość fatalnej codzienności. Mój kumpel, filozof mieszkający na wsi, nagle zainteresował się ptakami; codzennie dostawałem fotki z kolejnymi skrzydlatami i kolejnymi budkami lęgowymi czy pobytowymi. Inny kumpel wpadł na pomysł, że zostanie mistrzem pasty i dzień w dzień, długimi tygodniami, doskonalił przepisy i wprawiał się w robieniu sosów. Mnie padło na Hiszpanię i jej wina.
Padło, rzekłbym, zgodnie z trendem. Albowiem od pewnego czasu wyraźnie można zauważyć wzrost światowego zainteresowania hiszpańskim winiarstwem. A przede wszystkim – to nowość największa – jej białymi winami. Już nie tylko winami z Ruedy i winami Rias Baixas, znanymi powszechnie od wielu lat, lecz również marginalnymi dotąd apelacjami Galicji jak Ribeira i Ribeira Sacra, czy z sąsiedniego Kraju Basków. Świat winiarski zaczyna się też pasjonować białymi winami z Bierzo, odkrywa ogromne możliwości białej riojy, dostrzega delikatne wdzięki xarel-lo winifikowanego na wina wytrawne i niskoalkoholowe, interesuje się coraz bardziej białymi wytrawnymi winami z Andaluzji, gdzie wraz z powrotem do dawnej tradycji ruszyła fala win z palomino fino mających bardzo ograniczony kontakt z flor, poznaje z coraz większą namiętnością wina wytrawne z Sierras de Málaga, no i z Wysp Kanaryjskich.
W domenie czerwonej ruszyła z kolei moda na wina-oby-nie-z-tempranillo, przede wszystkim na wina z lokalnych szczepów; mencia z Bierzo (uprawiana też w Galicji) to odmiana, która zrobiła ostatnio chyba największą światową karierę i stała się zdecydowanym zwycięzcą konkursu na winiarskiego newsa dekady. Dotąd Hiszpania to były Rioja, Ribera del Duero, Priorat i potem długo, długo nic, obecnie owo „długo nic” zaczyna atakować podium. Już o tym dla Vinisfery kiedyś napomknąłem, ale teraz to naprawdę przeżywam.
Moja towarzyszka życia, widząc moje nieznużone surfowanie po hiszpańskich stronach i słysząc wciąż nowe łomotanie do drzwi kurierów, najpierw pukała się w głowę, potem zaczęła się pytać, co mi się stało, w chwili obecnej dochodzimy do etapu górskiego: patrzy na mnie coraz bardziej z góry i z coraz większym politowaniem. Przeczytałbyś coś, radzi mi, albo coś napisał. Ale jest mądrą osobą, wie, że trzeba przeczekać. Na szczęście manzanilla jej bardzo smakuje; mówię do niej „Mój Słodki Rumianku”.
Oczywiście, trzeba przeczekać, gorączka opadnie, w końcu się wyleczę. Jednak z drugiej strony cieszy mnie, że znowu oszalałem, to znaczy, że znowu uwierzyłem w Złote Miasto, w to, że istnieją nieodkryte dotąd wina, które spełniają obietnicę raju na ziemi. Kiedyś, bardzo krótko, wierzyłem w ten sposób w wina z Douro, później z Santorini, z Etny, z Korsyki itd. itp. Później przyszło otrzeźwienie, wszystkie te wina były dobre, lecz przecież nie najlepsze na świecie. Bo też czegoś takiego jak „najlepsze wina świata” nie ma; jest tylko – na szczęście – nieustanne ich poszukiwanie.

Marek Bieńczyk

Marek Bieńczyk – pisze o winach od 20 lat. Wydał dwa tomy „Kronik wina”; wraz z Wojciechem Bońkowskim stworzył pierwszy polski przewodnik winiarski „Wina Europy”. Prozaik, tłumacz, historyk literatury. W roku 2012 otrzymał Nagrodę Literacką Nike.



Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Vinisfera
Przewiń do góry

Jeżeli chcesz skorzystać z naszej strony musisz mieć powyżej 18 lat.

Czy jesteś osobą pełnoletnią ?

 

ABY WEJŚĆ NA STORNĘ

MUSISZ MIEĆUKOŃCZONE

18 LAT