Vinisfera

Znamię miejsca

Lőrincz György.  W roku 1999 w Egerze uznany za winiarza roku. To młody i utalentowany winiarz, o otwartym umyśle. Kto wie, czy nie najbardziej obiecujący w regionie Eger – pisał o nim László Alkonyi w książce Birtokok és Borok. I rzeczywiście – od kilku lat w najważniejszych ogólnokrajowych konkursach na Węgrzech, wina, które wyszły spod jego ręki zajmują czołowe miejsca.

W roku 1999 w Egerze uznano go za winiarza roku. To młody i utalentowany winiarz, o otwartym umyśle. Kto wie, czy nie najbardziej obiecujący w regionie Eger – pisał o nim László Alkonyi w książce Birtokok és Borok 2001-2002 (Winnice i wina 2001-2002). I rzeczywiście – od kilku lat w najważniejszych ogólnokrajowych konkursach na Węgrzech, wina, które wyszły spod jego ręki zajmują czołowe miejsca. Swoim nazwiskiem firmuje nowe przedsięwzięcie winiarskie w Egerze – winnice St Andrea. Jednak dr Lőrincz György nie lubi się chwalić. Jest skromny, mówi spokojnie, dobrze ważąc słowa. Ale wie czego chce. Rozmawiałem z nim podczas Bormustry – Jarmarku Winiarskiego w Egerze i kiedy zapytałem go, które ze swoich win uważa za najlepsze, uśmiechnął się i odparł spokojnie – to wino jest jeszcze przede mną.

MARIUSZ KAPCZYŃSKI:
Podczas
konferencji zorganizowanej z okazji Bormustry, sporo mówiło się kondycji winiarstwa węgierskiego, o jego pozycji na winiarskich rynkach, o wyzwaniu jakim jest przystąpienie Węgier do Unii Europejskiej. Jak Twoim zdaniem będzie wobec tych wszystkich zmian kształtował się świat winiarski – zróżnicuje się czy zunifikuje?

Dr LŐRINCZ GYÖRGY:
Każdy z winiarzy węgierskich reaguje inaczej. Z jednej strony – chciałoby się produkować wino pełne indywidualności, oryginalne. Z drugiej – istnieje duży popyt na wina nieskomplikowane, proste w piciu, o przystępnej cenie. Każdy szuka tu własnej drogi. Wielkie firmy węgierskie, widząc sukces krajów Nowego Świata, próbują przejąć ich filozofię produkcji. Wielu, np. ma dobre kontakty i współpracuje z Australijczykami. Oni pracując w gorącym klimacie, z szybko dojrzewającymi winogronami, większość win otrzymują bardzo przyjemną, owocową, ale wina te są podobne, brak im duszy. Osobiście jestem za poszukiwaniem pewnej odrębności. Wino musi mieć charakter, znamię miejsca z którego pochodzi. U nas, w Egerze jest chłodniej, dzięki czemu owoce są bardziej aromatyczne, możemy tworzyć wina bardziej wyszukane, złożone i to jest nasz atut. Jestem szczęśliwy, że pracuję w miejscu, gdzie mogę wydobyć oryginalności siedliska, tworzyć na tej „bazie” wino. Choć uczciwie trzeba przyznać, że już i Australijczycy bardzo mocno się starają i coraz bliżsi są, by takie wina osiągać. Tak więc uważam, że po chwilowym zachłyśnięciu się ciekawostkami i nowym stylem przyjdzie czas, by docenić różnorodność, charakter, niepowtarzalność siedliska na którym wino się zrodziło. 

Jak winiarze i konsumenci węgierscy odnajdują się w tym tyglu przemian, mód, wpływów i zmian na rynkach? Czy winiarze chętnie sięgają po nowe metody, nie boją się zmian?
Co winiarz, to inne zdanie na ten temat. Wygląda to mniej więcej podobnie jak w innych krajach – na rynku modna jest Australia, Chile, Południowa Afryka, ale tak jak już mówiłem – tutaj ciągle brak finezji, głębszego wyrafinowania, żeby się tą ofertą do końca zachłysnąć. Cenię na przykład Francuzów, za to, że niemal każda, licząca się choć trochę posiadłość, maksymalnie stara się wykorzystać możliwości, jakie daje terroir. Robią to bardzo umiejętnie i za to należy im się wielkie poważanie. U nas, jak myślę, dla większości winiarzy punktem wyjściowym jest chęć zrobienia wina, które oddałoby charakter miejsca. Ale też dużo staramy się nauczyć od Australijczyków. Oni doskonale znają się na tym co robią, są perfekcyjni: w sposobie podejścia do technologii, dbania o sterylne warunki pracy, mają fantastyczny marketing – tego powinniśmy się od nich nauczyć przede wszystkim. Mają jednocześnie niemal obsesję poszukiwania nowych rozwiązań: użyją wszystkich metod, by uzyskać nowy efekt, eksperymentują w laboratoriach, na różne sposoby próbują z chemią – oczywiście pod wielką kontrolą, w ramach absolutnie nieszkodliwych dla zdrowia konsumenta. To wszystko ma jednak ewidentny wpływ na charakter wina. Bardzo ich cenię, ale to nie jest jednak autentyczna i do końca słuszna droga, choć w ich przypadku innej raczej nie ma. Za Australijczykami wymieniłbym Kalifornię, jako miejsce, któremu uważnie się przyglądam. Winiarze stamtąd idą podobną jak Australijczycy drogą, baczniej jednak spoglądają na Francję, próbując stamtąd zaczerpnąć jak najwięcej inspiracji.
My, Węgrzy mamy dobre warunki, by znaleźć się na europejskim rynku. Ale trzeba rzeczywiście zadbać o winiarnie, mieć pieczę nad owocami, modernizować technologię. Trzeba też zmiany mentalności, podejścia do nowych zagadnień. Dawniej skupując owoce od rolników winiarze często brali je „jak leci” i nie zwracając uwagi na jakość, próbowali wyprodukować jak najwięcej. Niektórzy robią tak do dzisiaj. Pewnym odzwierciedleniem tej chorej sytuacji stał się wasz, polski rynek, na który w większości eksportowano niezbyt chwalebne osiągnięcia naszych winiarzy. Myślę jednak, że nadszedł już czas poważnych zmian.  

Skoro nastał czas nowego spojrzenia na wino, powiedz na ile jako winemaker możesz sobie tutaj pozwolić na eksperyment z winem, jak daleko możesz się posunąć?
Jest oczywiście ustawa, która te rzeczy reguluje i którą trzeba respektować i w obrębie której możemy prowadzić rozmaite próby, ale jest również, nazwijmy to – „milcząca zgoda”, by z rozmaitymi rozwiązaniami się mierzyć na własnym podwórku, we własnym zakresie – jako naukowy eksperyment czy praca badawcza. Ale są też i rzeczywiste zmiany: ograniczamy ilość owoców na krzewie, sadzimy więcej, 5-6 tys. krzewów na hektar, a dawniej było to zwykle 3-4 tysięcy, próbujemy tworzyć wina z „nowych”, światowych szczepów, np. syrah.

Obecność w Unii Europejskiej to dla węgierskich winiarzy wizja rajska czy raczej piekielna?
To ciekawe i szerokie zagadnienie. Różne są na jego temat opinie. Zależą od mentalności, nastawienia, chęci na zmiany. Każdy z winiarzy sam musi się zmierzyć z tą nową rzeczywistością. Jeśli się dobrze postaramy, wygramy walkę o nasz rynek i nie będziemy miejscem do którego płynąć będzie niepohamowana fala obcych, tanich win. Winiarze jednak czują się niepewnie. Nowy Świat atakuje, w pełnym tego słowa znaczeniu – agresywnymi, świetnie przemyślanymi, ekonomiczno-marketingowymi metodami. Lecz mamy szansę, by stać się tą częścią Europy, która spróbuje jakoś na tę sytuację odpowiednio zareagować. Nie możemy dać się zmieść. Możemy ze stylem naszych win wejść na rynek, być konkurencyjni, zaproponować coś interesującego. I myślę, że jesteśmy w stanie to zrobić. Cały czas poprawiamy jakość, unowocześniamy sprzęt, itp. Moim marzeniem jest, by słyszeć od ludzi z różnych stron świata dobre opinie na temat win z każdego regionu Węgier. Na Węgrzech pojawia się coraz więcej zagranicznych inwestorów, wprowadzają najnowsze technologie, własne rozwiązania. Czy nie obawiacie się tej obcej ekspansji? Moje doświadczenie mówi, że z wyjątkiem kilku przejętych firm, na Węgrzech pojawili się inwestorzy, którym zależy na jakości, klasie wina. Na przykład w Tokaju jest tak bez wyjątku. Albo weźmy firmy Danubiana, czy Hungarovin – są w niemieckich rękach. Niemcy uczą dyscypliny, fachowości, dbałości o światową jakość, możliwości nowych technologii, a bez tego nie ma rozwoju. Nie boję się więc. 

Ale chyba trochę boli, że Hiszpanie, Francuzi, Niemcy robią węgierskie wina?
Trudno o inną drogę. Jak ci wiadomo, nasza część Europy cały czas się ekonomicznie dociera – historyczne zawirowania, zapaści spowodowały spustoszenia i opóźnienia w rozwoju gospodarki. A nowy rynek ma swoje prawa i trzeba się z nimi liczyć. Istnieje silna potrzeba kapitału i zachodni inwestorzy są w stanie go zapewnić. Niezależnie od miejsca dokąd płyną zyski, jakość win przez nich produkowana, koniec końców, pracuje jednak na korzyść marki win węgierskich.

A jak widzisz przyszłość na rynku węgiersko-polskim? Tutaj też zajdą zmiany? Czy polski rynek może być atrakcyjny?
Łączą nas bardzo długie tradycje współpracy. Rynek polski jest oczywiście ciekawy i atrakcyjny, choć będzie z pewnością ciężko odpracować popełnione błędy. Chciałbym, aby w Polsce i krajach z nami sąsiadujących węgierskie wino było szanowane za swój styl i klasę. Polacy znają raczej słabych producentów a to ciągle psuje nasz wizerunek. Jednak, co trudno mi zrozumieć, Polscy importerzy takiego właśnie słabego wina ciągle się domagają. Ta sytuacja wymaga znalezienia jakiegoś, dobrego marketingowego rozwiązania. Jest w tym też trochę naszej winy. Chcąc się liczyć na rynku trzeba szczególnie dbać o markę. Zresztą, nie jest to kwestia dotycząca tylko problem handlu z innymi krajami – musimy cały czas starannie formować markę na rodzimym rynku. Nie można dopuścić, by wina przez nas produkowane znalazły się w naszych sklepach na najniższych półkach.


Enolog w Twoim wypadku to miłość czy zawód?
Pracowałem kiedyś w dużej firmie winiarskiej, ale miałem własne pomysły, rozwiązania, które nie były zgodne z „wytycznymi” zakładu. Odszedłem. Teraz pracując w nowej dynamicznej, otwartej na inwencje firmie, mogę działać na własną rękę. Powiem więc, że wtedy był to po prostu zawód, teraz – jest to zawód wykonywany z miłością. 

Swoje umiejętności wykorzystujesz w nowym projekt – winnice St. Andrea. Jak się tutaj znalazłeś?
Nigdy nie wiesz jak popłynie twoje życie. Pochodzę z rodziny budowniczych, bez specjalnych winiarskich tradycji. Po szkole średniej zdecydowałem się na studia ogrodnicze a tam był wydział winiarstwa, który wybrałem. Jestem z Egeru, krainy win i choć długo nie miałem bliższego związku z tym fachem, to na studiach iskierka pasji błysnęła. Uniwersytet w Budapeszcie dostarczył mi tak fantastycznych wrażeń i doświadczeń, że na tej winiarskiej drodze poczułem się doskonale. Po skończeniu studiów zaproponowano mi kontynuowanie nauki. Zgodziłem się. Później była praca w Instytucie Badań Winorośli, następnie otrzymałem propozycję pracy w Egervin. Skorzystałem z niej i było to bardzo ważne zawodowo doświadczenie.
W dobrym momencie zjawili się ludzie z Austrii, powiedzieli – my dajemy pieniądze a ty – pracuj, twórz wino. Ta inwestycja to nowe pomysły, nowe idee, nowy duch. Tutaj próbuje się sztuki umiejętnego łączenia najnowszej wiedzy enologicznej z tradycyjnym duchem – to mnie skusiło. Nie mogłem nie podjąć takiego wezwania.
W winnicy dbamy o uważną selekcję gron i dokładnie badamy miejsca pod nowe plantacje, które cały czas sadzimy. Zaproponowaliśmy wina jakościowe na bazie Cabernet Sauvignon, Kékfrankos i Zweigelt, deklarujemy również unowocześnienie oblicza Egri Bikaver. 

Właśnie próbowaliśmy jednego z Twoich win. Ciekaw jestem co o nim powiesz?
Wino to zmysły. Jako winemaker możesz w pewnym sensie kreować reakcję u konsumentów, którzy będą twego wina próbować. Ale, żeby choć w minimalnym stopniu ten efekt się udał, muszę się bardzo troszczyć o wino, od krzewu i owocu, aż do kieliszka. I choć twoje pytanie jest troszkę podchwytliwe, bo każesz mi komentować własne wino, odpowiem: to wino skupia twoją uwagę – jest rozedrgane, ale harmonijne i przyjemne, można powiedzieć że się łasi do ust. Takie właśnie miało być i to właśnie daje mi poczucie szczęścia. Resztę dopowiedz sobie sam.

© rozmawiał: Mariusz Kapczyński

 

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Vinisfera
Przewiń do góry

Jeżeli chcesz skorzystać z naszej strony musisz mieć powyżej 18 lat.

Czy jesteś osobą pełnoletnią ?

 

ABY WEJŚĆ NA STORNĘ

MUSISZ MIEĆUKOŃCZONE

18 LAT