Vinisfera

Zrzutka na Stefana


Powiedzcie, towarzysze od kieliszka, co was trzyma przy winie? Jeśli nie jesteście alkoholikami? Pomyślałem wczoraj nie po raz pierwszy i nie po raz pierwszy o tym piszę, że jednym z ważniejszych powodów jest wiara w to, że coś jeszcze może się zdarzyć. Wiecie dobrze, że po latach degustacji trudno o jakieś wyjątkowe zdziwienia i zaskoczenia. Nawet kiedy wino jest świetne, to na ogół świetność tę umiemy dobrze zlokalizować, nie zaskakuje nas ona. Powiedzmy, że Ch.Haut-Bailly 2003 jest świetne, i należy do najlepszych win w tym roczniku w Bordeaux. Nie jestem jego smakiem zaskoczony, ale cieszę się, że tak się to wino udało.
Jednakże czasem – pewnie za rzadko – dochodzi do zdarzenia, o którym tu myślę: wino nas całkowicie zaskakuje, porywa, tak, że traci sens porównywanie go z innymi winami z tej samej apelacji, czy w ogóle porównywanie go z czymkolwiek. Wczoraj zatem, będąc młodym degustatorem, Norbert Dudziński nalał mi, gdym wpadł do jego Lalou, kieliszek wina, które mnie porwało, zaskoczyło i rozmarzyło tak, że poczułem się jeszcze młodszym degustatorem, przed którym wciąż na horyzoncie ho ho. Zdanie powyższe może jest nieco pod względem składni niepoprawne, lecz i wino do poprawnych wedle tego, co o apelacji, skąd pochodzi, wiemy, poprawne nie jest. Oczywiście nie pod względem winifikacyjnym – żadnych wad nie stwierdzono – co świadomościowym.
Bo też gdyby ktoś mi powiedział, że wino z tej apelacji z rocznika 2020, czyli praktycznie parę miesięcy po zabutelkowaniu, nadaje się już do picia, a, co więcej, że – choć może się starzeć latami – w tej chwili ma urok tak nieodparty, że nie warto czekać, to zmarszczyłbym groźnie brwi. Albo odesłał na WSET1. Nie będę już dłużej przeciągał napięcia, przyda się wam, gdy będziecie liczyli zaskórniaki albo rozbijali skarbonkę przed pobiegnięciem do sklepu. Chodzi o kieliszek côte-rôtie z ręki Jean-Michel Stéphana.
Słyszałem to nazwisko, coś piąte przez dziesiąte obiło mi się o uszy, ale to dopiero Norbert więcej mi o nim powiedział. W najlepszym przewodniku francuskim wina Stéphana nie figurują, chociaż producentów z Północnego Rodanu jest kilkunastu, ekstraklasa i pierwsza liga. Czy dlatego, że Stefanowi (spolszczę go sobie dla wygody) blisko jest do naturalistów, a właściwie jest naturalistą (tylko trochę siarki). Pobierał nauki od słynnego naukowca Jules Chauveta, guru naturalistów w Beaujolais. I to dawno temu, bo jego pierwsze wino, które można uznać za naturalne, powstało w roku 1997. Albo też dlatego, że częściowo stosuje fermentację węglową ? Raczej nie, to się w tej apelacji zdarza, choć raczej rzadko. Dlatego, że wino nie jest typowe? Tacy wytrawni degustatorzy jak ci z „La Revue du Vin de France” tym się nie przejmują, dali temu wiele razy wyraz. Czy po prostu im aż tak bardzo nie smakuje? Trudno byłoby mi to zrozumieć.

Jedno z win Jean-Michel Stéphana

Jego bukiet jest tak złożony, że nie ma nawet sensu wyliczać poszczególnych aromatów. Co z tego, że wino, dajmy na to, pachnie selerem? Dobrze to czy źle? To wino na pewno ma warstwę kwiatową, która jest uwodzicielska. Stefan twierdzi, że chce robić wina dla przyjemności, tak od razu, od pierwszego nosa i od pierwszego łyka. Przyjemność jest wielka, lecz bynajmniej nie prosta. Nie to, że smaczne i już. W ustach pod spodem, na dnie, słychać coś innego niż szmer kwiatów, tak jakby wino odtwarzało pionową budowę ziemi: chłód głębi, ziemia, korzenie i z nich całe życie, owoce, kwiaty i wszystko co pogodne. No i aksamitność, którą normalnie syrah osiąga dopiero po latach.
Czy zresztą syrah? Wino, które Norbert, wielbiący Stefana, podał, powstało w 100% z serine. Dla jednych to jest jeden z klonów syrah, dla innych odrębna wręcz odmiana. Tak czy owak zauważa się różnicę i tacy winiarze jak Jean-Michel ją eksponują. Podobnie jak niektórzy winiarze burgundcy podkreślają z dumą, że ich wino powstało z pinot fin, mającym być lepszym klonem pinot noir. Inne wina Stefana łączą serine, syrah i viognier. Robi ich w Côte-Rôtie sześć (to szóste, zwane Cuvée 36, tylko w niektórych rocznikach; ponadto wraz z synem wytwarzają jako Maison Stéphan codzienne Vin de France powstające z syrah z trzech regionów Francji).
Nasze wczorajsze wino pochodziło z Coteaux de Tupin, co uwidoczniono na etykietce. Pewnym paradoksem wydaje mi się, że w północnym Rodanie tak słabo umiemy wyliczać i lokalizować poszczególne cru. Choć po latach nauczyliśmy się na pamięć – trochę to trwało, no ale jednak – nazw iluś tam cru burgundzkich. Z jednej strony wiąże się to z niemrawą obecnością na naszym rynku win z tego regionu; a tyle jest tu wspaniałości. Ale też, mam wrażenie, winiarska socjeta światowa tak bardzo zainwestowała finansowo i mentalnie w Burgundię, że cru w innych regionach przestają się dla niej liczyć.
Coteaux du Tupin leży na południu apelacji, w tej jej połówce, która nazywa się Côte-Blonde. Druga połówka to północna Côte-Brune. Różnice geologiczne są spore, ale to jest kwestia na inny tekst. Na północy jest więcej łupków krystalicznych, na południu gnejsu; dozwolony w kupażu viognier dodawany jest raczej na południu; tutaj wina są bardziej przewiewne. Nie należy też zapominać o granicie, jednym z podręcznikowych haseł dla północnego Rodanu, zwłaszcza dla apelacji Saint-Joseph. Tak czy owak wydaje mi się, że syrah w tym regionie (a także w niektórych miejscach w Szwajcarii, gdzie zalega pod spodem granit) są wyjątkowo dobrym przewodnikiem terroir; żelazistość syrah w północnym Rodanie (żył żelaza jest tu zresztą sporo) gada o glebie bezpośrednio, bez względu na to, co o pojęciu terroir sądzimy. Nie przepadam za syrah uprawianym w innych miejscach w Europie, ani za jego udziałem w kupażach południowych, jak w Châteauneuf-du-pape czy gdzie indziej. Swoją prawdziwą wyrazistość osiąga tylko na północy. Howgh!
Na koniec gorsza wiadomość, takie czasy. Wina Stefana, z wyjątkiem jego Vin de France, są drogie nawet jak na Côte-Rôtie. Większość przebijają dwukrotnie, choć nie zbliżają się jeszcze do cen słynnych win Guigala (Landonne, Mouline, Turque). Więc znów powraca kwestia hamletowska: pić czy nie pić. I znów moja opinia, która za chwilę wyląduje w Waszym koszu, jest taka co zawsze: odpuścić sobie ileś tam win za pięć dych i napić się tego. Albo jeszcze lepiej zrzucić się w piątkę na jedną butelkę i odpuścić sobie trzy butelki tego, co nawet dobre, ale nie zdumiewające. Kieliszek za wieczność! Zrzucajcie się, a ja się zwijam. Uściski!

Marek Bieńczyk

- pisze o winach od 20 lat. Wydał dwa tomy "Kronik wina"; wraz z Wojciechem Bońkowskim stworzył pierwszy polski przewodnik winiarski "Wina Europy". Prozaik, tłumacz, historyk literatury. W roku 2012 otrzymał Nagrodę Literacką Nike.

Vinisfera
Przewiń do góry

Jeżeli chcesz skorzystać z naszej strony musisz mieć powyżej 18 lat.

Czy jesteś osobą pełnoletnią ?

 

ABY WEJŚĆ NA STORNĘ

MUSISZ MIEĆUKOŃCZONE

18 LAT