Vinisfera

Propinacjum, mości panie!

W netfliksowym serialu 1670 jeden z bohaterów – chłop Grzegorz – nagle przestaje pić. Zbiera się wioskowa grupa terapeutyczna, która przekonuje go, że „powinien się obudzić” i że abstynencja mu nie służy. Przekonanemu dziedzic Jan Paweł Adamczewski wręcza wielki dzban z okowitą i mówi: „Jędrula, pamiętaj. Najtańsza wódka tylko u twojego pana w karczmie”. Parodia? Oczywiście. Lecz jeśli trochę poczytać o prawie propinacji – bardzo celna.

Celny jest również termin, który owo prawo określał. Propinatio to po łacinie „przepijać do kogoś, przekazywać mu naczynie z trunkiem”. Prawo propinacji, przynależne z urzędu władcy, też „wędrowało” z rąk do rąk, będąc rodzajem przywileju. Tak przynajmniej było w średniowieczu, na początku jego obowiązywania. Potem, jak wiele słusznych idei, wynaturzyło się i stało, na równi z pańszczyzną, narzędziem ubezwłasnowolnienia chłopów.
Fundamentalną pracą poświęconą temu zagadnieniu jest Historia karczmy. O prawie propinacji w dawnej Polsce, wydana przez Drukarnię Uniwersytetu Jagiellońskiego w roku 1888. Jej autor Michał Bobrzyński (1849–1935) był prawnikiem, historykiem, posłem na Sejm Krajowy i członkiem austriackiej Rady Państwa, w wieku 30 lat już profesorem zwyczajnym, reformatorem oświaty. Politycznie należał do ugrupowania stańczyków, którzy ostro krytykowali nasze wady narodowe, byli zwolennikami pracy organicznej i kompromisu Polaków z monarchią austro-węgierską, a przeciwnikami powstań. Stąd też zapewne jego racjonalne i proludowe podejście do propinacji – książkę napisał dla swoich kolegów posłów, aby dostarczyć im wiedzy i argumentów do sejmowych przemówień ¬– w Galicji właśnie debatowano nad zniesieniem tego nieszczęsnego prawa, co stańczycy gorąco popierali. Ostatecznie zniknęło tam w roku 1889.

Stara karczma, rok 1930 (fot: NAC)

Dobre złego początki
Propinacja powstała – jakbyśmy dziś powiedzieli – w celu bonusowania zasadźców. Osadźcą (czyli tym, który zakładał wioskę) był król albo książę – to on podpisywał się pod aktem lokacyjnym. Ale wiadomo, że sprowadzenie ludzi oraz zbudowanie i zorganizowanie wszystkiego, a także późniejsza administracja (np. ściąganie podatków) już nie do niego należały. Osobą taką był zasadźca, czyli sołtys – szlachcic, mieszczanin lub bogatszy kmieć. Za swe starania otrzymywał w wieczystą dzierżawę ziemię i różne benefity, m.in. prawo propinacji. Technicznie rzecz biorąc przeważnie było to prawo pobudowania karczmy wraz z dostarczającym jej piwo minibrowarem oraz założenia ogrodu, w którym rósł chmiel. Wioski były małe (20–40 zagród), więc – aby podbić dochody: „Z karczmą i wyszynkiem łączy się na wsi zwykle jatka rzeźnicza i piekarska ze sprzedażą mięsa i chleba, a czasem także sprzedaż obuwia i kuźnia. Wspominają o tym przywileje lokacyjne wsi na prawie niemieckim od XIII wieku”. Dobrym źródłem dodatkowego zarobku był również działający przy karczmie zajazd. Dodać należy, iż na podobnej zasadzie władcy udzielali prawa propinacji Kościołowi – nowopowstające parafie aż do połowy XIII wieku otrzymywały albo prawo postawienia własnej karczmy (100% zysku), albo miały prawo do części dochodów z już istniejących sołtysich – np. katedra gnieźnieńska pobierała dziesięcinę ze wszystkich karczm z kilku okolicznych powiatów.
Sołtys czy pleban raczej sami nie stali za barem (choć i tak się zdarzało). Wynajmowali dzierżawcę-karczmarza (tabernator), ten zaś browarników (braxatores). Chłopi mieli obowiązek żywić tych browarników i dostarczać im surowców – była to część daniny za użytkowanie ziemi. Cały ten układ opierał się na zdrowych zasadach rozliczeń towarowo-pieniężnych pomiędzy panem, sołtysem, dzierżawcą i browarnikami. Jeden z sołtysów zastrzegł sobie na przykład od karczmarza: „Corocznie trzy kopy groszy polskich, od każdego wywaru piwa jeden wiertel [245 l] lekkiego piwa, co niedzielę lepszego piwa za grosz, od każdego zabitego wołu lub krowy mięsa za dwa grosze, od ryb kupionych na sprzedaż za kopę groszy – dwa grosze, nadto miał sołtys prawo ze zboża karczmarza co rok dwa razy słód wyrobić i dwa razy i jego drzewem piwo warzyć”.
Nie było mowy o żadnym zniewoleniu: chłopi nie musieli kupować alkoholu u pana (ani w ogóle go kupować), a dzierżawcy i karczmarze mogli handlować, czym chcieli i z kim chcieli – byle umówiona kasa się zgadzała. Potwierdza to konstytucja (uchwała) sejmowa z 1494 roku: „Postanawiamy [my król] poddanych naszych gdziekolwiek w królestwie znajdujących się, panów dóbr i ich poddanych, zachować w tej wolności, że wolno każdemu piwa i inne napoje skądkolwiek brać i sprowadzać oraz we wsiach i innych miejscach dzierżenia ich warzyć lub warzyć kazać i skądkolwiek by woleli albo chcieli wziąć, mieć je, szynkować i używać swobodnie bez wszelkiej obawy zakazu, zajęcia lub kary ze strony naszej lub naszych starostów”.

Kraków. Karczma "Rzym" ok. 1937 roku (arch. NAC)

Lepsze dukaty niż wolność
W drugiej połowie XV wieku szlachta – jak pisze Bobrzyński – „zmieniła swoje zadanie i powołanie”. Rozwinął się międzynarodowy handel zbożem. „Służba wojenna straciła dawny urok i znaczenie; ziemiaństwo nabrało blasku i stało się dla szlachty głównym powołaniem, jeśli nie jedynym”. Ciekawa jest ewolucja semantyczna tego wyrazu. Jeszcze SJPD, czyli słownik Doroszewskiego (1950–1969) podaje dwa jego znaczenia: to określona warstwa społeczna, ale też „praca, zajęcie ziemianina, rolnika, gospodarowanie na wsi”. Współczesny internetowy Wielki słownik języka polskiego ogranicza się już tylko do pierwszego z nich. Tymczasem wywodzi się ono bezpośrednio z drugiego – ziemianin stał się ziemianinem nie dlatego, że posiadał ziemię, tylko że zaczął robić na tym biznes.
Doprowadziło to do kompletnej zmiany społeczno-gospodarczego krajobrazu wsi. Do tej pory szlachcice mieli małe folwarczki – produkowali w nich żywność na własne potrzeby – wszystkie prace wykonywała dworska czeladź. Kiedy ex-rycerze zwęszyli zbożowy biznes, stwierdzili, że trzeba zwielokrotnić produkcję. Był jednak pewien problem, a właściwie dwa problemy: nie było kim robić i nie było gdzie robić: areały świeżo upieczonych ziemian były niewielkie, a chłopi wolni – za użytkowanie ziemi po prostu płacili panu czynsz. „Czynsz kmiecy – pisze Bobrzyński – był dla szlachcica jedyną rzeczą, która go naprawdę obchodziła na wsi, poza tym pozostawiał jej zupełny samorząd i swobodę”. W obliczu zmian taki status quo nie mógł się jednak utrzymać. Sejm składał się w 100% ze szlachty, więc zaradzenie sytuacji było proste: „Z końcem XV i w początkach XVI wieku ogłoszono najpierw konstytucje [tj. ustawy – przyp. aut.] ograniczające dotychczasową wolność kmieci w opuszczaniu gruntów, a następnie przywiązujące ich do niej bezwarunkowo. […] Kolejno zapadły inne, nakładające na wszystkich kmieci robociznę z mocy ustawy, bez względu na umowy wiążące ich dotychczas z panem. Mając w ręku środki gospodarstwa, łatwiej już było o ziemię: dostarczył jej najpierw karczunek lasu, którego jeszcze w żadnej wsi nie brakło, następnie zajmowanie łanów kmieci zbiegłych lub wymierających, wreszcie zajęcie folwarków sołtysich, z których pan jako z wolnych od czynszu nie miał dotychczas dochodu. Ustawy zezwoliły na to wyrugowanie sołtysów za wykupem. Wykup taki dokonał się w ciągu XV i XVI wieku tak powszechnie, że odtąd tylko wyjątkowo w dobrach królewskich lub duchownych spotkać się można było z wolnym dziedzicznym sołtysem. Wykup połączony był nadto z inną dla pana korzyścią. Dotychczas pan posiadał władzę sądową nad włościanami, ale tylko formalnie, bo w rzeczywistości wykonywał ją dziedziczny sołtys. Teraz, gdy tego czynnika się pozbyto, cała pełnia władzy sądowej nad włościanami skupiła się w ręku pana. Stał się nie tylko sędzią i prawodawcą, jak go nazywają konstytucje sejmowe, panowie wydawali też dla swoich poddanych ustawy, występując w nich zupełnie w roli monarszej”.
Wykupując sołtystwa (a prawo było takie, że sołtysi praktycznie nie mogli odmówić, dostając taką propozycję nie do odrzucenia) „nabywali panowie własność karczem, które niegdyś sołtysom nadali. Tą samą drogą zapewne lub drogą wzmożonej konkurencji pozbyli się karczem plebańskiich, gdzie one istniały i swoim karczmom zapewnili wyłączność. […] Szło jeszcze o dwie rzeczy: pozbycie się dziedzicznego dzierżawcy karczmy i o zakaz poddanym brania skądinąd napojów. Jedno i drugie było dziełem woli i prawodawstwa panów”.

 

Karczma pod Młocinami. Rok 1917 (arch. NAC)

Odrobina praktyki
System propinacyjny był ukochanym dzieckiem systemu pańszczyźnianego i z biegiem czasu – podobnie jak tamten – wynaturzał się i uszczelniał coraz bardziej. Jego zarządcy trochę nie mieli wyjścia. Mała epoka lodowa, która nadeszła w l. 70. XVI w. oziębiła klimat, sprawiając, że zboże zaczęło lepiej rosnąć na Zachodzie Europy niż u nas. Po 1620 r. jego eksport zaczął szybko maleć i propinacja stała się dla dworów nader poważnym źródłem dochodów, dlatego tak bardzo istotne było utrzymywanie i kontrolowanie stref wpływów – tym bardziej, że „wskutek powiększania się rodzin szlacheckich, wiele wsi szło na działy, a chociaż karczma cząstkowego szlachcica miała swoje osobne terytorium, to jednak faktycznie konkurowała z karczmą drugiego cząstkowego dziedzica w tejże samej wsi leżącą”.
Monopol szlachty wspierało prawo – zarówno państwowe, jak i to, które sami zainteresowani stanowili we własnych majątkach. W roku 1768 Sejm ustanowił konstytucję, która z dzisiejszego punktu widzenia była niczym innym, jak zmową cenową: „nakazała ustanawiać z urzędu jednostajną, obowiązującą wszystkich taksę trunków «aby sąsiad sąsiadowi zniżeniem [ceny] krzywdy nie czynił»”. „Prawo prywatne” to z kolei rozmaite kary nakładane na niesubordynowanych chłopów. Jak pisze Bohdan Baranowski w książce Polska karczma, restauracja, kawiarnia – karano ich grzywną, batożono, nurzano w przeręblach, szczuto psami i zakuwano w dyby lub gąsior, czyli przyrząd, w którym zamykano człowieka w takiej postawie, jakby chodził po ziemi na czworakach. Często łączono też kary cielesne z finansowymi albo odmawiano „karczmianym przestępcom” rozmaitych praw. Baranowski podaje dwa przykłady – oba dotyczą bardzo nielicznych już w tamtych czasach karczm klasztornych. W 1784 roku we wsi Kasina koło Limanowej każdy z włościan zapłacił miejscowemu klasztorowi za picie nieprawomyślnego „obcego” piwa po 8 zł (dzisiejsze 4 tys. zł) i otrzymał 15 batów. W Myszyńcu zaś (Puszcza Kurpiowska) na przełomie XVII i XVIII wieku jezuici odmawiali sakramentów chłopom chodzącym nie do ichniejszej, a do starościńskiej gospody. Szlachcic w swoich włościach stanowił prawo niemalże absolutne, więc bywało i tak, że poddany musiał kupić miesięcznie czy rocznie określoną ilość alkoholu w dworskiej karczmie. Nagminnie też płacono nim za pracę wykraczającą poza pańszczyznę – chłop nawet 4/5 zapłaty za dniówkę otrzymywał w procentowym ekwiwalencie. Jakie to wywołało skutki, zwłaszcza gdy na początku XIX wieku do gry weszła tania wódka z ziemniaków, nie trzeba tłumaczyć. W tym kontekście przywołana wyżej scena z 1670 to już prawie realizm:
– Jędrulo – mówi Jan Paweł Adamczewski – to jest interwencja. Ostatnio byłeś duszą towarzystwa. Jednak to się zmieniło. Trudno nie łączyć tej sprawy z alkoholem.
– No tak. Alkohol mi nie służył.
– Jędrula… pora, żebyś się obudził – kontynuuje szlachcic. I przypomina poddanemu dni jego chwały, kiedy to zdarzało mu się zachlać do nieprzytomności, leżeć pod płotem i sikać w gacie:
– Zaszczany Jędrula. Zbudowałeś swoją markę. Miałeś przydomek – jak Kazimierz Wielki. Biegałeś na golasa z siekierą przez wieś i krzyczałeś, że kogoś zamordujesz. To było fajne.
Przekonany Jędrula wyrzeka się swoich błędów, a Adamczewski konkluduje:
– Od tego masz najbliższych, żeby ci pomogli, kiedy sięgniesz dna.
Redakcja wydawnictwa Cztery Strony, które w 2016 r. opublikowało reprint Historii karczmy już zupełnie serio przypomina we wstępie opowieść o chłopskim małżeństwie, które wracając z kościoła saniami po chrzcinach swego dziecka, zgubiło to dziecko w śniegu; zanim je znaleziono – zamarzło. I konkluduje: „[…] prócz pańszczyzny nie było chyba w dawnej Rzeczypospolitej bardziej negatywnego prawa, którego konsekwencje widoczne są właściwie do dzisiaj. Magnaci i szlachta ratując swe fortuny zagrożone końcem prosperity na polskie zboże w Europie, zmienili Rzeczpospolitą dosłownie w krainę pijaństwa”.
Rodzinny związek pańszczyzny z prawem propinacji trwał niemal do samego końca. Tę pierwszą zniesiono w Galicji w 1848 roku, w Kongresówce w 1861, w zaborze pruskim w 1811. To drugie odpowiednio: w 1889 roku, w 1898 i w 1845. To haniebne i smutne, że I Rzeczpospolita nie potrafiła uchylić tych nieludzkich praw aż do końca niepodległości i że potrzebowała do tego swych najstraszniejszych wrogów – zaborców.

Łukasz Klesyk


Autor dziękuje Miejskiej Bibliotece Publicznej im. Stanisława Gabryela w Gorlicach oraz Wojewódzkiej i Miejskiej Bibliotece Publicznej w Rzeszowie  za udostępnienie materiałów do artykułu.

Łukasz Klesyk – krytyk alkoholi mocnych, publicysta kulinarny i alkoholowy, redaktor nie tylko kulinarny i alkoholowy. Sekretarz redakcji magazynu winiarskiego „Trybuszon”, były redaktor przewodnika Gault & Millau Polska, miesięcznika „Kuchnia”, „Magazynu Wino” i kwartalnika „Ferment”. Autor książek: "Między wódką a zakąską" – o polskich wódkach czystych i łączeniu ich z potrawami (wraz z szefem kuchni Aleksandrem Baronem) i "Oko ryby" – o rybakach helskich i rybach bałtyckich (wraz z fotografikiem Tomkiem Sikorą), a także kilkuset artykułów o niemal wszystkim, co zawiera procenty i da się wypić. (fot. Joanna Kalisz-Dziki)

Vinisfera
Przewiń do góry

Jeżeli chcesz skorzystać z naszej strony musisz mieć powyżej 18 lat.

Czy jesteś osobą pełnoletnią ?

 

ABY WEJŚĆ NA STORNĘ

MUSISZ MIEĆUKOŃCZONE

18 LAT