Vinisfera

Vodka Martini? Oczywiście, że polskie!

Pisząc jakiś czas temu artykuł o tym, co pił James Bond, dogrzebałem się do informacji, że pierwszy przepis na Vodka Martini pojawia się w książce Teda Sauciera Bottoms Up, wydanej w 1951 roku przez Greystone Press w Nowym Jorku. Ścisłą recepturę ze sposobem wykonania, dekoracji kieliszka itd. rzeczywiście spisano dopiero wówczas, ale relacje świadków o tym, że pijano niemal identyczny koktajl dotyczą lat 30. – i naszej kochanej ojczyzny. 
Aby niepotrzebnie nie budować napięcia, zacytujmy – a dywagacje będą później. Pierwszym rejestratorem tego faktu jest sam Julian Tuwim. W słynnym dziele Polski słownik pijacki i antologia bachiczna (1935), pod hasłem coctail podaje: „Często w Warszawie pijany polski coctail składa się z czystej wódki (2/3 angielki) i z wermutu (1/3). Probatum!”.
Z kolei Wiesław Wiernicki w książce To były knajpy! (2001) opisuje zestaw alkoholi, które w roku 1938, w restauracji „U Józefa” w Pułtusku zamówili do kolacji czterej oficerowie miejscowego 13. Pułku Piechoty, wśród których rej wodził płk Józef Kobyłecki, późniejszy zastępca szefa Gabinetu Wojskowego Prezydenta RP: „Na dostawionym małym stoliczku znalazły się trunki gatunkowe, na stole, jak zwykle, czysta wyborowa z wermutem, w pięknej kryształowej karafce”. Dalej dowiadujemy się, że wojacy wypili tę karafkę do zimnych przekąsek, a przy daniach gorących poprosili o drugą.
Jest tam też relacja z towarzyskiego spotkania stołecznego fotografa, Stefana ‘Wazy’ Zygmuntowskiego z przyjacielem w restauracji Sportowa na rogu Brukowej i Targowej, w sierpniu 1939 r., której autor książki był świadkiem (trzecim uczestnikiem?). Opis kończy się stwierdzeniem, że koledzy przed rozstaniem „wypili jeszcze strzemiennego wódką z ‘białą główką’ [czyli znów czystą wyborową, bo w tamtych czasach tak się ją potocznie określało – ŁK] i wermutem Cinzano. Przekąsili grzybkami z octu”.
Niestety nie wiemy, jakiego koloru i stopnia wytrawności był wermut dolewany do wódki, a autora już nie zapytamy, bo w 2007 odszedł był na niebiański bankiet. Jego wzmianka o marynowanych grzybkach pozwala jednak domniemywać, że był to wermut biały wytrawny. Pośrednim dowodem mogą też być ówczesne reklamy prasowe – np. jedna z nich zamieszczona w magazynie „Światowid” (1939) zachwala Cinzano Dry jako „Oryginalny Vermouth wytrawny, specjalnie do przyrządzania coctail’i”. Jak widać, firma adresowała przekaz do konkretnych odbiorców – można przypuszczać, że wielu z nich brało go sobie do serca, w innym bowiem przypadku nie byłoby sensu go tworzyć.
Dlaczego to takie ważne? Ano dlatego, że gdyby był biały i wytrawny, mielibyśmy sensację na skalę światową – to właśnie on jest bowiem drugim zasadniczym składnikiem Vodka Martini. Polacy mogliby więc po raz kolejny robić to, co kochają – czyli chlubić się, że byli pierwsi i to jeszcze do tego – na świecie.

Jak Vodkatini pojawiła się w USA, Bóg raczy wiedzieć. Ted Saucier, który ją po raz pierwszy opisał, był specem od promocji w nowojorskim hotelu Waldorf-Astoria i obracał się w wykwintnym towarzystwie. Przepis usłyszał od Jerome’a Zerbe’a, fotografa gwiazd w klubach na Manhattanie i redaktora kroniki towarzyskiej w czasopiśmie „Town and Country”. Było to 45 ml czerwonego Smirnoffa i 15 ml wytrawnego białego wermutu, zmieszane i przybrane twistem ze skórki cytrynowej. Proporcje są więc nieco inne niż w bezimiennym warszawskim koktajlu Tuwima („polskim” – co ów podkreśla), ponieważ angielka to mała szklanka, „literatka”, wysoka i prosta, o poj. ok. 100 ml. Czyli: 60 ml i 3:1 w pierwszym przypadku oraz 100 ml i 2:1 w drugim – na milę pachnie to adaptacją wschodniej idei do zachodnich gustów.
Ale serio: czy jest możliwe, że Vodkatini przypłynęło nad Hudson znad Wisły? Oczywiście, że tak. Pamiętajmy, że w 1948 r. Stany Zjednoczone uchwaliły ułatwiający imigrację Displaced Persons Act, i że na skutek tego – jak pisze Wincenty Kołodziej w artykule Emigracja Polaków do USA i jej etapy – do połowy 1952 r. znalazło się w USA 135 tys. naszych rodaków. Pamiętajmy też, że nie była to imigracja zarobkowa, jak kilkakrotnie wcześniej czy później – byli to generalnie ludzie, którzy nie zaakceptowali pojałtańskiego porządku świata i nowej władzy w Polsce, w tym oficerowie i w ogóle „ludzie z towarzystwa”. Ci ostatni emigrowali zresztą już wcześniej – sam Tuwim mieszkał w NY aż pięć lat (1942–1946). Nasza idea, aby w popularnym koktajlu zastąpić gin wódką miała więc czas, sposobność i środowisko, aby się rozprzestrzenić.

Jedno z amerykańskich wydań powieści Iana Fleminga

Dodatkowym smaczkiem są polskie tropy u Iana Fleminga. W książkach – w przeciwieństwie do filmów – stworzony przezeń James Bond, zamawiając Martini z wódką, niemal zawsze prosi, aby była polska albo rosyjska. Ma to uzasadnienie w biografii agenta: z powieści Moonraker dowiadujemy się, że 007 pracował w brytyjskiej ambasadzie w Moskwie pod dyplomatyczną przykrywką i nauczył się od Rosjan pić czystą – m.in. z pieprzem, który jakoby miał neutralizować fuzlowe zanieczyszczenia. Vodkatini, i to „wstrząśnięte nie mieszane” (a wbrew obiegowej opinii nie zawsze takie pił) pojawia się po raz pierwszy w końcowej scenie powieści Żyj i pozwól umrzeć: przyrządza je Bondowi w shakerze Solitaire – wróżka i „przymusowa narzeczona” gangstera Byka, którą 007 wyrywa z jego łap. Dziewczyna mówi, że jeszcze nigdy czegoś takiego nie piła, i że w takiej proporcji (wódka-wermut 6:1) to będzie chyba strasznie mocne. Powieść wyszła w 1954 roku, więc autor pisząc ją, znał recepturę albo z Sauciera, albo z pobytu w Nowym Jorku – tylko ją „delikatnie” wzmocnił.
No chyba że… to jego domniemana przyjaciółka czy też kochanka Krystyna Skarbek – polska superagentka służąca w brytyjskiej SOE podczas II wojny światowej i uważana za pierwowzór ukochanej Bonda, Vesper Lynd – opowiedziała mu o zwyczajach przedwojennych polskich oficerów: jako szlachcianka i dziewczyna, która uwielbiała szampańsko się bawić (o czym wspomina Arkady Fiedler w Kobietach mej młodości), musiała wiedzieć, co pija się w towarzystwie. Ten romans i w ogóle znajomość są mocno iluzoryczne – źródłem pogłoski jest wyłącznie książka The Life of Ian Fleming (1994) byłego brytyjskiego szpiega i dziennikarza Donalda McCormicka, dobrze znanego z dokumentowania swych twierdzeń nonszalanckim „ktoś mi powiedział”. Tu owym ktosiem miała być tajemnicza kobieta nazwiskiem Olga Bialoguska, co kojarzy się z polskim Żydem Michaelem Bialoguskim – lekarzem i muzykiem dorabiającym sobie w latach 50. w ASIO, czyli australijskiej agencji kontrwywiadu i bezpieczeństwa wewnętrznego. Clare Mulley, biografka Krystyny Skarbek, w książce Kobieta szpieg. Polka w służbie Jego Królewskiej Mości powiada, że Fleming nigdy nie mówił jakoby ją znał, nawet przelotnie. Ale – umówmy się – czy ktokolwiek rozsądny oczekiwałby od dżentelmena podobnych niedyskrecji?

Łukasz Klesyk – krytyk alkoholi mocnych, publicysta kulinarny i alkoholowy, redaktor nie tylko kulinarny i alkoholowy. Sekretarz redakcji magazynu winiarskiego „Trybuszon”, były redaktor przewodnika Gault & Millau Polska, miesięcznika „Kuchnia”, „Magazynu Wino” i kwartalnika „Ferment”. Autor książek: "Między wódką a zakąską" – o polskich wódkach czystych i łączeniu ich z potrawami (wraz z szefem kuchni Aleksandrem Baronem) i "Oko ryby" – o rybakach helskich i rybach bałtyckich (wraz z fotografikiem Tomkiem Sikorą), a także kilkuset artykułów o niemal wszystkim, co zawiera procenty i da się wypić. (fot. Joanna Kalisz-Dziki)

Vinisfera
Przewiń do góry

Jeżeli chcesz skorzystać z naszej strony musisz mieć powyżej 18 lat.

Czy jesteś osobą pełnoletnią ?

 

ABY WEJŚĆ NA STORNĘ

MUSISZ MIEĆUKOŃCZONE

18 LAT