Vinisfera

ZOMO jako małe piwo

Czym dla Was rok 1982? Większość z Was czekała – niektórzy boleśnie długo – w zanadrzu świata, aż jakiś mężczyzna zbliży się do jakiejś kobiety w celu wrzucenia Was na ten łzawy padół, na którym istnienie znajduje szczęście tylko i wyłącznie w miłości do wina. Inne pocieszenia nie przychodzą mi go głowy, choć podobno – oddajmy na chwilę głos naiwnym – istnieją. Są też wśród Was tacy, co sikali w tymże roku do nocników, albo, co gorsza, pili mleko smoczkiem; serdeczne pozdrawiam. Ale też są i tacy, dla których spotkanie ojcowskich plemników z matczynymi jajnikami zdarzyło się o wiele wcześniej i przeżyli roku 1982 w pełni świadomie. Jak piszący te słowa, który w tymże sławetnym roku zaraz po powrocie z manifestacji i po gonitwach z ZOMO (uciekał jako jeden z pierwszych) zasiadał przed telewizorem śledzić, to z uniesieniem, to z depresją, zmagania polskiej ekipy na mundialu w Hiszpanii.
Twierdzę, że „w pełni świadomie” i oczywiście srodze się mylę. Albowiem w czasie owym nie miałem pojęcia, że rok ów wpisze się w całkiem inną historię niż burzliwa historia polityczna ojczyzny i w miarę udana historia jej futbolu (w końcu trzecie miejsce na mistrzostwach). A mianowicie w historię wina. I okaże się, że ZOMO i brązowy medal to w ogóle małe piwo. Co więcej, wpisze się do tego stopnia gwałtownie i decydująco, że być może już nigdy, a w każdym razie za naszego życia, bez względu na datę urodzenia, nic równie ważnego się nie powtórzy. Mundiale mijają jeden po drugim, stany wojenny podobnie, a tu nic, 1982 jak był, tak jest i tak będzie najważniejszy. Można go porównać z rokiem 1789 czy z rokiem 1917 ze względu na ogrom rewolucyjnych skutków, które wprowadził. I to z pełnym sukcesem, jakby był ucieleśnieniem pancernika Potiomkin, gilotyny i Robespierre’a z Leninem w jednym.
Nie muszę przypominać – co najwyżej tym plemnikom i tym jajnikom, co dopiero szukają siebie – że chodzi o rok 1982 w Bordeaux. Powszechnie wiadomo, że wielki – niemało win jest jeszcze dzisiaj nie dość, że pijalnych, to wprost znakomitych. Warunki klimatyczne były idealne, tyle słońca i deszczu, ile trzeba. Tak wybitne, że wręcz aż za – o czym za chwilę. Nie trzeba było szaptalizować, aby osiągnąć 12-13%, co było ówczesną normą (bez szaptalizacji w tamtych latach się nie obchodziło). W dodatku zbiory były wysokie. Po raz pierwszy od 1947, wspominają co starsi winiarze, grona były w pełni dojrzałe. Największy problem leżał w tym, że ówczesne winiarskie Bordeaux nie wiedziało, jak się zachować (podobnie jak w 1947 – mityczny Cheval Blanc miał bardzo wysoką kwasowość lotną). Posiadłości nie stosowały jeszcze regulacji temperatury podczas fermentacji. W iluś tam przypadkach doszło do jej zablokowania. Trzeba było obkładać kadzie lodem, polewać je lodowatą wodą, dużo wina się zmarnowało.

Dziennikarze i sami winiarze nie mieli pojęcia, jak oceniać próbki win en primeurs. Jean-Michel Cazes, ten od Lynch-Bages (niedawno odszedł z tego świata), wspominał, że wino było niczym „niezidentyfikowany obiekt latający”, kompletna nowość na bordoskiej orbicie. Opinie były bardzo rozbieżne, zdecydowana większość degustatorów angielskich i amerykańskich pokazała kciuk w dół: owszem, wino bardzo pyszne, ale nie ma szans, by dobrze się zestarzało. Michel Bettane, wówczas czołowy degustator w Revue du Vin de France, miał, podobnie jak cała redakcja, dobrą opinię – lecz bez ostatecznej pewności.
Na bezczela poszedł – to też dobrze wiadomo – pewien amerykański prawnik, 35-cio letni młodzik nazwiskiem Robert Parker. Nikt z kulawą nogą go nie znał; on poznał Michela Rollanda, wprosił się na jakąś degustację, Rolland załatwił mu inne wizyty. I tak się zaczęło: szczęście i nieszczęście zarazem. Parker walnął wkrótce – po powtórnej degustacji – pierwsze stówki, co wówczas jeszcze nikomu nic nie mówiło, czemu nie tysiąc pięćset, chichotano. Dziesięciu Amerykanów uwierzyło, potem dwudziestu, potem ośmiuset, po latach 4 miliony Niemców, po latach 150 milionów ze wszystkich narodów ONZ, po latach pierwsi Marsjanie, wreszcie ci z Jowisza i większość aniołów, etc.
Skutki były kolosalne. Najważniejsza wyciągnięta lekcja brzmiała: dojrzałość, dojrzałość, dojrzałość. W winnicach zaczęto aplikować różne metody i pomysły zwiększające zawartość cukru w gronach. Winiarze zrozumieli, że muszą nauczyć się różnych nowych sposobów winifikacji, aby tej dojrzałości sprostać. Konsumenci i kolekcjonerzy zaczęli się kierować niemal wyłącznie punktami, jakie otrzymywało wino. Złoty Wiek Bordeaux – „Jak rozpętałem Eldorado w Bordeaux”, taki tytuł mógłby nosić film o Parkerze – nastał i ustał,- i była to piękna monarchia. Jej największym wkładem było wspomniane odkrycie dojrzałości – od tego odejść się już nie da. Co prawda są winiarze, którzy postanowili w ostatnich latach zbierać grona w stanie, jak to się określa, sous-maturité, czyli niepełnej dojrzałości, lecz ostatecznie tworzą oni tylko margines.
Dojrzałość dojrzałością, lecz wraz z nastaniem jej przymusu, zaczął obowiązywać również nowy smak wina (czyli nieszczęście w tym szczęściu), garbniki wypolerowane jak psie jajca, usta słodkie jak miłość blondynki. Kolejnych trzydzieści lat w świecie wina – trendy, handel, ekonomia etc etc. – bezpośrednio wypromieniowało z roku 1982.
Monarchia po trzydziestu latach zaczęła trzeszczeć w szwach. Właściwie upadła, zaczęło się zjawisko zwane bordeaux baschung, o którym nieraz tu pisałem – nadal istnieją nawet w samym Bordeaux restauracje, na których liście wina bordeaux nie występują! Wyrywa się – w Entre-deux.-mers przede wszystkim- dziesiątki hektarów winnych krzewów. Podejmuje się wiele wysiłków, by odkręcić bieg wydarzeń, to i owo się udaje. Ale podejrzewam, że królem wszechwładnym Bordeaux nie będzie już nigdy. W końcu normalna historia, imperia powstają i upadają czy podupadają. Tak jest i już. Ciekawszy wydaje mi się fakt, że nie zdarzy się już jeden rocznik, który zmieni wszystko: sposób myślenia o winie, sposób produkcji, sposób degustacji, sposób rozmowy o winie, sposób jego oceniania, wreszcie sposób tworzenia kolekcji funkcjonowania rynku. Nie zmieni się natomiast sposób powoływania do życia nowych konsumentów. Tak mi się przynajmniej wydaje.

 

Marek Bieńczyk

- pisze o winach od 20 lat. Wydał dwa tomy "Kronik wina"; wraz z Wojciechem Bońkowskim stworzył pierwszy polski przewodnik winiarski "Wina Europy". Prozaik, tłumacz, historyk literatury. W roku 2012 otrzymał Nagrodę Literacką Nike.

Vinisfera
Przewiń do góry

Jeżeli chcesz skorzystać z naszej strony musisz mieć powyżej 18 lat.

Czy jesteś osobą pełnoletnią ?

 

ABY WEJŚĆ NA STORNĘ

MUSISZ MIEĆUKOŃCZONE

18 LAT