Vinisfera

Infuzyjne ukąszenie

Temat win różowych powraca w czasie wakacji z regularnością szwajcarskiego zegarka. A że i ja mam taki po ojcu, posłusznie poddaję się temu wymogowi i dziś od różu zacznę. Nie chodzi mi wszak o wakacje, że gorąco jest i chce się pić coś lekkiego, orzeźwiającego, podobnego nieco do wody zabarwionej sokiem z truskawek. Chodzi o trend, o którym wszyscy dobrze wiemy: Różowa Pantera is back.
Ile to lat trwała jej ucieczka z naszego winiarskiego zoo? Trudno policzyć, tak na oko dobrych trzydzieści-czterdzieści. Gdy zaczynałem pisać o winach, nie mogłem uwierzyć, przeglądając historyczną literaturę, że produkcja win różowych we Francji w latach 60. przewyższała produkcję innych kolorów. Oczywiście przodowała Prowansja, lecz i klarety bordoskie miała swoją świetną passę. Później, wiadomo, przyszła moda na substancję ciężką, czy to w winach czerwonych, czy nawet w białych i Prowansja straciła szarm oraz zamiłowanie do swojego złotego jajka, a takim z komercyjnego punktu widzenia wina różowe dla niej były.
Renesans prowansalskiego różu dokonuje się powoli, lecz stanowczo. Najpierw ludności pijącej wróciła chęć na wszelkiego rodzaju wina różowe, później z powodów estetycznych, które wymagałyby psychoanalizy, wzmocniło się pożądanie chromatyczne. To znaczy zrodziła się miłość do szczególnego, jasnego różu, który w winach prowansalskich osiąga swoje apogeum.
Aby nie być gołosłownym, podaję kilka faktów. A właściwie jeden fakt rozpisany na wiele przykładów. Oto bowiem po holdingowym ataku na Bordeaux, a następnie na Burgundię, przyszła kolej na Prowansję. Miliardy obciążające nieprzyjemnie kieszenie możnych tego świata spadły na nią jak kolorowy deszcz, kusząca szarańcza. Jak wyznaje jeden z prowansalskich winiarzy, nie ma dnia, by nie odbierał telefonu z propozycją kupna jego posiadłości.

Fot.: Kaboompics.com

Kto kupuje? Znacie, to posłuchajcie: Pernod Ricard, LVHM, Bouygues, Chanel, Reybier. I mniej może medialny Christian Roulleau, też miliarder, właściciel klasyfikowanego medoka Château Dauzac. No więc Pernod-Ricard, obszerne kieszenie: holding nabył większościowy udział w Château Sainte-Marguerite, 168 hektarów, za 148 milionów euro, czyli blisko milion za hektar. LVHM: Château Galopuet, 68 hektarów i 55% udziałów w Château D’Esclans, wytwarzającego najdroższe i obecnie najbardziej znane prowansalskie wino różowe. I tak dalej. Wedle statystyk, w ciągu ostatnich lat 30% posiadłości w pobliżu Lazurowego Wybrzeża zmieniło właściciela.
Kieszenie nie lubią być wysupływane dla byle czego; miliarderzy na ogół wiedzą, co w trawie piszczy i jak będą piły kolejne pokolenia. Czy róż pasuje do pokolenia smartfonów 5G? Wydaje się, że tak: szybkie wino dla szybkich ludzi, którzy błyskawicznie przechodzą z jednej informacji do kolejnej, szybciej wystukują kolejne smsy czy adresy niż John Wayne strzelał z rewolweru. Dobrze to czy źle? Z koneserskiego punktu widzenia i tak, i nie. Bo oczywiście my nie jesteśmy szybcy. My nie chcemy być szybcy. My lubimy powolność, długie celebrowanie łyka w ustach. Lubimy „poważne” różowe, a nie różowe towarzyskie, na hop siup. Ale z drugiej strony jesteśmy sprzymierzeńcami (a przynajmniej paru bliskich kumpli i ja) nowego profilu win, także tych czerwonych, o którym już wróble ćwierkają w Bordeaux. Proszę sobie wyobrazić, że w sprawozdaniu z primeurs 2021 francuscy dziennikarze z Revue du Vin de France unoszą się nad jedną z posiadłości w Saint-Estèphe, gdyż „pracuje się w niej po burgundzku”. Po burgundzku, to znaczy wina nie są skoncentrowane i są lżejsze niż tradycja by nakazywała. Wiele lat temu stworzyłem dla potrzeb polskiego winomana pojęcie „burgundyzacji” wina. Wypinam pierś po order, bo coś chyba przeczułem. Ale nie to, żeby aż reklamować wino bordoskie przez jego bliskość z burgundem! Myślę, że niejednego bordoskiego czytelnika taka etykietka doprowadza do wściekłości.

Fot.: pexels: Polina Kovaleva

Co wszak robić? Na trend nie ma siły. Podsuwam przy tej okazji inne wyrażenie, które widuję w opisach win coraz częściej. Mam na myśli „infusion”, czyli dosłownie napar. Na co dzień to słowo obsługuje wszelkiego rodzaju ziółka, które podaje się we Francji po kolacji, werwena, lipa, itd. W kontekście winnym oznacza wino czerwone ledwie macerowane, w dotyku delikatne, na pół gwizdka, mentalnie zawieszone między różem a czerwienią. Takich win – nie różowych, ale zarażonych różowym ukąszeniem, jest coraz więcej. Co gorsza, bardzo mi smakują. Udanego sierpnia, drodzy pinkmeni i pinkladies!

Marek Bieńczyk

- pisze o winach od 20 lat. Wydał dwa tomy "Kronik wina"; wraz z Wojciechem Bońkowskim stworzył pierwszy polski przewodnik winiarski "Wina Europy". Prozaik, tłumacz, historyk literatury. W roku 2012 otrzymał Nagrodę Literacką Nike.

Vinisfera
Przewiń do góry

Jeżeli chcesz skorzystać z naszej strony musisz mieć powyżej 18 lat.

Czy jesteś osobą pełnoletnią ?

 

ABY WEJŚĆ NA STORNĘ

MUSISZ MIEĆUKOŃCZONE

18 LAT