Vinisfera

Koshu i koniec historii

Pamiętają mili Państwo słynną hipotezę Francisa Fukuyamy o kresie historii? Pod koniec lat osiemdziesiątych zeszłego stulecia amerykański uczony zakładał, że system liberalny, do którego miała doszlusować wkrótce cała Europa po upadku ZSRR, jest tak przemożny i na swój sposób doskonały, iż przez długi bardzo czas nie wydarzy się nic, co podważy jego światową dominację. Nie minęło dużo wiele, by stwierdzić, jak pochopnym było to przesłanie o końcu dziejów. Oczywiście Fukuyama używał języka zmetaforyzowanego, chodziło mu raczej o fakt, że dzieje przystopowały na jakiś czas, tym niemniej jego określenie zrobiło karierę, a jemu samemu przyniosło sławę, niekiedy też – w obliczu kolejnych wojen i nowego sprintu historii – wstyd.
Przez analogię zastanawiam się, czy da się rozmawiać o podobnym odczuciu – czyli o kresie historii wina – w naszym winomańskim doświadczeniu. Zapewne dałoby się jeszcze w latach siedemdziesiątych i na początku lat osiemdziesiątych, kiedy to – już nieraz o tym pisałem – tak hierarchia win z Bordeaux na tronie nie do obalenia, jak winifikacja zdawały się ustalone raz na zawsze.
Wiadomo, co zdarzyło się potem, nadejście Parkera, inwazja win z Nowego Świata, religia nowej beczki, osmozy odwrotne, mikrooksydacje i dziesiątki innych nowych pomysłów technologicznych, winiarskie przebudzenie outsiderów winiarskiej Europy, jak Grecja, Austria czy Węgry, nadejście biodynamiki i winiarstwa organicznego, następnie „naturalnego”, nowy kolor pomarańczowy, nowe bąbelki w postaci pet-natów i musiaków angielskich, amfory, jaja betonowe, globalne ocieplenie, winiarskie wzmożenie kobiet producentek i tak dalej, i tym podobne, wyliczam tylko jak leci cząstkę zdarzeń, które położyły kres kresowi historii w mondovino.
Jak jest dzisiaj, w roku 2023? Co się jeszcze może zdarzyć? Nikt nie jest prorokiem we własnym raju (bo przecież żyjemy chyba w winiarskim raju: tyle różnych win wokół, tyle możliwości wyboru). Czy coś nas jeszcze zaskoczy? Przypuszczamy, że przez kolejne dziesięciolecia winiarstwo będzie przesuwało się na północ, że będą powstawały kolejne krzyżówki odporne na choroby i zmiany klimatyczne, że zmieni się – horribile dictu – odmianowe status quo w królestwach tradycji jak Bordeaux. Lecz co jeszcze?
Co na przykład z winifikacją? W tej domenie wydawać by się mogło, że doszliśmy do kresu historii. Więcej, że nastąpił odwrót od przyszłości, czyli od ochoty na nowe wynalazki technologiczne, skoro winiarstwo eco, biodynamiczne i naturalistyczne zabrania sobie wszelkich zewnętrznych manipulacji. Trudno sobie wyobrazić, że nagle olśnią winiarzy i konsumentów jakieś fantastyczne pomysły rodem z science-fiction. Albo że najlepsze okażą się wina starzone, dajmy na to, w zbiornikach wyplutych przez drukarki 3D. Ale czy kiedy nie było telefonu, można było sobie wyobrazić telefon?

I tyle innych pytań. Co na przykład z kwestią zdrowia? Z lobby higienicznym i jego rosnącymi wpływami. Czy nadejdzie kiedyś nowa prohibicja? W ustrojach autorytarnych – a zanosi się na ich wzmocnienie – nie byłby to wielki problem, ale i w demokracjach dałoby się zakaz picia alkoholu narzucić. Tutaj urywam wątek, gdyż kwestii tłoczących się na usta jest jeszcze wiele.
Na razie śledzę z uwagą, niekiedy też z rozbawieniem, przejściowe miniodkrycia, zwiastujące nowe rewelacje, które mają wtargnąć na winiarski rynek i go zdobyć. Na przykład rosnącą popularność odmiany koshu, uprawianej w Japonii. Dowiedziałem się o niej więcej z artykułu w Decanterze. Powstają z niej wina białe o bardzo zachęcającej zawartości alkoholu: ledwie 10,5-12%. Woda na młyn moich potrzeb. Niegdyś była to wyłącznie odmiana spożywcza; w zeszłym stuleciu zaczęto wytwarzać z niej wino. Winnice były prowadzone wedle całkiem lokalnych, dla nas dziwacznych sposobów, ostatnio jednak europeizuje się je dla zwiększenia jakości. Koshu należy do vitis vinifera (o koshu pisaliśmy, m.in. tutaj – red.). Jacyś europejscy, niesprecyzowani przodkowie dotarli do Japonii przez Chiny i połączyli się z lokalną odmianą azjatycką należącą do tzw. vitis davidii. Grona mają różowe zabarwienie, grubą skórkę, wedle standardowego opisu wina z koshu pachną japońską gruszką, brzoskwiniami i obfitą – oczywiście – mineralnością. Pasują do japońskiego potraw z dominującym smakiem umami. Najlepsze wina powstają w regionie Yamanashi, sto kilometrów na zachód od Tokio, na przedgórzu Fuji.
I pięknie; można się napić. Można czy trzeba? Kiedy patrzy się na noty piętnastu win ocenionych przez dziennikarza Decantera instynktowna reakcja mówi: rany boskie, co to muszą być za wina! Wszystkie od 90 do 94 punktów! Po chwili przychodzi otrzeźwienie. No przecież, znajdźcie mi wina w Decanterze czy w podobnych pismach, które dostają mniej niż 90 punktów. Na palcach ręki można by je policzyć. Kiedyś Parker certolił się, dać winu 89 czy 90 punktów, 86 czy 87. Kiedy dał 87, to już człowiek biegł do sklepu.
Poza marketingową, wartość tej decanterowskiej oceny win z koshu jest żadna. Zerowa. Ktoś mi powie, że to ocena względna, w skali lokalnej. Odpowiem, że zasługą Parkera było przynajmniej to, że zawsze stosował skalę absolutną, a nie względną. Punktowa skala względna nie ma dziś żadnego sensu. Nie ma sensu wpatrywanie się w dzisiejsze punkty stawiane przez dziennikarzy. Ewentualnie z wyjątkami dziennikarzy, którzy, jak Allan Meadows w Burgundii, oceniają od wielu lat wyłącznie wina z jednego regionu, w przypadku Meadowsa burgundzkie (i czasami pinot noir amerykańskie). Trudno mówić jest o winiarskiej przyszłości, łatwiej jest mówić o tym, co przechodzi do lamusa. Jako mały Fukuyama ogłaszam koniec historii ocen punktowych.

Marek Bieńczyk

Marek Bieńczyk

- pisze o winach od 20 lat. Wydał dwa tomy "Kronik wina"; wraz z Wojciechem Bońkowskim stworzył pierwszy polski przewodnik winiarski "Wina Europy". Prozaik, tłumacz, historyk literatury. W roku 2012 otrzymał Nagrodę Literacką Nike.

Vinisfera
Przewiń do góry

Jeżeli chcesz skorzystać z naszej strony musisz mieć powyżej 18 lat.

Czy jesteś osobą pełnoletnią ?

 

ABY WEJŚĆ NA STORNĘ

MUSISZ MIEĆUKOŃCZONE

18 LAT